27 lipca 2018

Uno

Przygotowania do ślubu szły pełną parą. Właściwie pozostały już do załatwienia jakieś drobnostki, ale tym bardziej wszyscy coraz mocniej się angażowali, bo wyczekiwany dzień zbliżał się wielkimi krokami.
Celeste też brała udział w całym tym zamieszaniu. Musiała. Jako siostra panny młodej oraz jej druhna, po prostu nie mogła trzymać się na uboczu. Choć wcale, ale to wcale nie miała ochoty jeździć za kwiatami, ciastami, fryzjerem czy makijażystką. Jeszcze trzy tygodnie i skończy się ta szopka. Będzie mogła w spokoju być sobie starą panną, siostrą o sześć lat młodszej mężatki. Tak, to bolało. Przyjemnie żyło się w czasach, w których to określenie wyszło z użycia, zastąpione przez znacznie wygodniejsze singielka, ale istota rzeczy się nie zmieniała. Absolutnie nie uważała, że przeznaczeniem każdej kobiety jest bycie żoną i matką, podziwiała kobiety szeroko pojętego sukcesu, ale równocześnie zdawała sobie sprawę, że sama wcale o tym nie marzy.
A zegar tykał. Kończyła dziś trzydzieści jeden lat. Rok temu było gorzej, okrągłe rocznice są bardziej uroczyste, trudniej się na nie przymyka oko. Dzisiejszy dzień jakoś przetrwała. Nie miała dużo czasu na myślenie, bo Natalia poprosiła ją o pomoc przy kilku sprawach - Celeste do tej pory nie zdawała sobie sprawy jak bardzo skomplikowane jest zorganizowanie wesela na dwieście osób - a wieczorem po prostu nie miała już na nic siły. Otworzyła wino i zaczęła szukać informacji o kontuzji Edinsona. Nie, żeby ją to jakoś bardzo interesowało z prywatnej strony. Po prostu bez niego szanse Urugwaju w ćwierćfinale z Francją drastycznie malały. To on strzelił Portugalii dwa gole, dzięki czemu serce Celeste znów mocniej zabiło. Dla Urugwajczyków piłka nożna to było coś więcej niż sport. A Cavani - ktoś więcej niż zwykły piłkarz.

Czuł, że był w bardzo dobrej formie, może nawet w najlepszej w życiu. To była okazja jedna na milion. Francja była bardzo mocna, ale do pokonania. Chciał przywieźć stąd medal. Chciał, by ludzie w Urugwaju mogli być dumni ze swojej reprezentacji. 
No. I kontuzja nie pozwoliła mu zagrać. A przecież to nawet nie było nic poważnego. Tydzień i po sprawie. Miał świadomość tego, że w trakcie sezonu ligowego nikt nie zwróciłby uwagi na taki uraz, natomiast na Mundialu urastał on niemal do rangi urwania nogi.
Odpadli z turnieju, a on mógł tylko siedzieć z boku i biernie przyglądać się jak marzenia jego i całego kraju ktoś po prostu rozdeptuje. Bo takie były zasady. I na nikogo nie można było się obrażać ani zrzucać winy. Byli słabsi, więc przegrali. Proste. Nie było do czego dorabiać filozofii. Choć to nie znaczyło, że potrafił nad tym przejść do porządku dziennego. Nie tak szybko.
Już nie raz w swojej karierze przegrał. Właściwie przytrafiało mu się to znacznie częściej niż wygranie czegoś dużego, ale żadne niepowodzenia klubowe nie bolały tak jak te z reprezentacją. Za każdym razem miał wrażenie, że taka szansa już się nie powtórzy. I tym razem rzeczywiście tak mogło być. Bo kto wie czy za cztery lata wciąż będzie jeszcze grać w piłkę. Było to raczej mało prawdopodobne.
Kibice przywitali ich przecudownie. Jak prawdziwych bohaterów. Wiedział, że dali im radość, wiedział też, że mieli nadzieję, że ta radość potrwa dłużej, ale potrafili docenić zaangażowanie i walkę. Tłum zgromadzony na lotnisku śpiewał głośno, machając flagami. Błękit aż raził. Tym dziwniejsze, że dostrzegł gdzieś pośrodku te niebieskie oczy. Jedyne takie na całym świecie.

Nie wiedziała, co ją podkusiło. To był impuls. Durny impuls, który sprawił, że na pytanie koleżanki z pracy Pojedziesz ze mną na lotnisko przywitać piłkarzy? odpowiedziała Oczywiście. I specjalnie z tego względu wróciła na dwa dni z domu rodzinnego w Salto do Montevideo. A miała przecież spędzić w tej swojej wiosce całe wakacje. Pomagać w przygotowaniach do ślubu Natalii i zwyczajnie odpoczywać po roku szkolnym. A właśnie w tym momencie stała w ogromnej grupie ludzi i obserwowała piłkarzy. Dziwnym trafem udało jej się znaleźć całkiem blisko barierek. Prawdopodobnie dzięki wrodzonemu sprytowi swojej koleżanki. Sama na pewno nie pchałaby się tak do przodu. Nie śpiewała ani nie machała flagą. Czekała. Czekała jak głupia, choć nie miała na co. Ale chyba po prostu chciała go zobaczyć.
Pojawił się. Szedł normalnym tempem, choć lekko utykał. Patrzył w stronę tłumu i miała wrażenie, że jest niemal wzruszony tym, co go otacza. Nagle przystanął. Popatrzył na nią. To było absolutnie niemożliwe, żeby dostrzegł ją wśród tylu ludzi. A jednak patrzył prosto na nią. Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Przeraziła się. Nie taki był plan. Było głośno, było niebiesko, błyskały flesze, a jednak miała wrażenie, że wszystko to wokół gdzieś znikło. Widziała tylko jego. Uśmiechnął się do niej niepewnie. Odpowiedziała tym samym. Sztywnym, sztucznym grymasem twarzy, choć czuła, że żołądek przewala się jej na drugą stronę. Co on sobie musiał pomyśleć. Że go śledzi, że za nim lata, że za nim tęskni, że...
Poszedł dalej. Choć może trochę zwolnił.
Wzięła głęboki wddech. Spokojnie. Przecież nie widzieli się od jedenastu lat. To był zwykły przypadek. Miała zupełne prawo przyjść tu i podziękować reprezentacji.
Nawet jeśli jego wzrok sprawił, że wszystko wróciło.

Kwiecień 2003

Mama zawsze powtarzała, żeby się uczył, bo piłka to nie wszystko. Na początku nie bardzo jej wierzył, ale od pewnego czasu był skłonny przyznać jej rację. Ot, choćby ze względu na to, żeby poznać jakiś język obcy, który przyda mu się, kiedy wyjedzie do Europy. Albo ze względu na to, żeby ogarniać matematykę i żeby żaden klub nie oszukał go przy wypłacaniu pensji.
No, a poza tym Celeste Martinez dobrze się uczyła, a jakoś tak nie lubił wychodzić w jej obecności na debila. Tak po prostu. Nie żeby specjalnie ze względu na nią poprawiał swoje oceny, właściwie to nawet go nie obchodziła. Żadna dziewczyna go nie interesowała, liczyła się tylko piłka.
Ale miała ładne oczy. Niebieskie. Tak jak jej imię. Celeste. I dokładnie tak jak przydomek reprezentacji.
Może to jednak nie był przypadek?
Celeste.
Jeden wyraz, a tyle skojarzeń. Aż mogło zakręcić się w głowie.
Pewnie dlatego nie mógł się przy niej na niczym skupić. Przez te różne skojarzenia. Tak jak teraz. Siedziała z koleżankami i obserwowała jak grają. Jak zawsze wieczorami, na ulicy, między domami. Do wyrobienia sztuczek technicznych taka przestrzeń wystarczała. Ale nie tym razem. Czuł, że nogi mu się plątają i że nic nie wychodzi mu tak, jak zazwyczaj. A przecież, do cholery, potrafił grać w piłkę.
Przysiadł na chwilę na murku, zirytowany do granic. Jeśli będzie się prezentować w ten sposób, żaden szanujący się klub nigdy nie zaprosi go na testy.
Odgarnął włosy do tyłu i zerknął w stronę dziewczyn. Ale Celeste już z nimi nie siedziała. Jasne, zobaczyła jaki jest beznadziejny i uznała, że lepiej iść do domu niż marnować tu czas.
Och, Boże, podobała mu się niesamowicie.
Pewnie nie miał u niej żadnych szans.
- ¡Hola, Edi!
Niemalże podskoczył. Celeste usiadła koło niego.
- Jak leci? - zapytała.
- Dobrze - odpowiedział bez przekonania.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że wiesz, każdy ma czasem gorszy dzień. Ale to wcale nie znaczy, że zapomniał jak się kilkoma zagraniami odbiera starszym kolegom chęci do kopania piłki.
Spojrzał na nią zdziwiony, aż w końcu uśmiechnął się lekko.
- Dzięki.
- Nie ma za co. Lubię twoją technikę.
- Hmm... dzięki. Nie wiedziałem, że tak mi... się przyglądasz - wydusił.
Celeste zarumieniła się.
- No wiesz, jak już będziesz wielką gwiazdą futbolu, będę się mogła chwalić, że chodziłam z tobą do klasy. I że poznałam się na twoim talencie jako pierwsza.
Albo mu się zdawało, albo ona naprawdę... Naprawdę go podrywała. Jej głos brzmiał jakoś inaczej niż na co dzień w szkole. Tak... zalotnie?
Na pewno mu się zdawało. Była po prostu miła. Tylko dlaczego?
Raz kozie śmierć.
- Może... hmm... przejdziemy się?
No to błysnął odwagą.
- Czemu nie. Wiesz, znam takie jedno miejsce... Spodoba ci się.
Poszli niespiesznie drogą poza miasteczko, tam gdzie prowadziła Celeste. Rozmawiali. Pierwszy raz rozmawiali tak długo. O różnych pierdołach, zupełnie nieważnych i niepoważnych. Ale takich przyjemnych. Rozluźniających i w jakiś sposób zbliżających. Pozwalających myślom odpłynąć i zupełnie się zrelaksować. No, niezupełnie. Bo motylki w brzuchu nie znikały. Ale to mu absolutnie nie przeszkadzało.
Po jakichś piętnastu minutach dotarli do starego opuszczonego domu, ukrytego w zupełnej głuszy. Edi przystanął zdziwiony.
- Jak ty znalazłaś to miejsce?
- Lubię spacerować. Czasem może trochę za daleko - uśmiechnęła się.
- Nie wiedziałem.
- Skąd miałeś wiedzieć? Przecież nie rozmawiamy... za dużo.
- A wręcz za mało.
- Za mało - zgodziła się.
- Zawsze możemy to zmienić.
- Chyba właśnie zaczęliśmy. Wiesz, ja... Może usiądziemy?
Usiedli. Ławka przed domem po ostrożnych próbach okazała się jednak dosyć wytrzymała i nie złamała się pod ich ciężarem.
- Les, dzięki za poprawę humoru.
- Nie ma za co. Po prostu... po prostu cię lubię, nie chciałam, żebyś się martwił bez powodu.
- Jesteś... wspaniała - powiedział, czerwieniąc się po czubki uszu. - I mądra. I... i bardzo ładna. - Nie patrzył na nią, po prostu wyrzucał z siebie to, co siedziało w nim już od dłuższego czasu. Potem niech się dzieje, co chce.
- Tak? - zapytała, a jej głos brzmiał jakoś wibrująco. Jeszcze inaczej niż na ulicy tę godzinę wcześniej.
Spojrzał na nią wreszcie. Uśmiechała się lekko, przygryzając dolną wargę.
- Mówiłam ci, że cię lubię? Wydaje mi się, że lubię cię trochę za bardzo.
Chyba się przesłyszał.
A może jednak nie.
Motyle w brzuchu jakby dostały kociokwiku.
Czy powinien ją teraz pocałować?
Trochę niezdarnie, trochę niepewnie, pewnie trochę śmiesznie, ale ich usta się złączyły. Pierwszy pocałunek. Dużo lepszy, niż sobie wyobrażał. Skóra Celeste była taka delikatna, a jej usta takie miękkie, jakby to był sen. Ale to była rzeczywistość. Wręcz upajająca i odbierająca dech.
- O cholera - wymknęło mu się.
- Nie klnij - upomniała go.
- Przepraszam. Po prostu... no wiesz.
- Mhm. Wiem - powiedziała zupełnie poważnie. - Ale nie spodziewałam się, że ty też... no wiesz.
Uśmiechnął się z satysfakcją. Najwyraźniej Celeste też czasem odbierało mowę. Dzięki niemu. Wziął ją za rękę. Tak na próbę. Miała taką uroczo małą dłoń. A może tylko w porównaniu z jego. Poczuł się nagle niesamowicie dojrzały i męski.
Zrobi wszystko, żeby mogła być z niego dumna. 
__________

Oddaję w Wasze ręce pierwszy rozdział. Mam nadzieję, że zostawicie jakiś komentarz. Choćby jedno zdanie. To naprawdę wiele dla mnie znaczy.

5 komentarzy:

  1. Anonimowy28/7/18 11:55

    Nawet nie wiesz jak bardzo uwielbiam twoje opowiadania. One są uzależniające. Czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dotarłam i zdecydowanie nie żałuję. Wręcz czekam na następny i może jakieś małe spoilery w międzyczasie. Podoba mi się ta dwojakość akcji, lubię takie flashbacki. Narazie jest słodko-gorzko, ciekawa jestem jak będzie dalej, ale czuję tutaj ciężką historię.
    Do następnego xxx

    OdpowiedzUsuń
  3. Tymi przygotowaniami do ślubu to na początku mnie zagięłaś i zanim przeszłam dalej to już pomyślałam, że błędnie odczytałam cały początek i ich znajomość zaszła dużo dalej niż sądziłam. Mimo młodego wieku, choć w sumie w Ameryce Południowej śluby często bierze się chyba ciągle dużo wcześniej niż u nas. Ale dobra, ja nie o zwyczajach weselnych w klimacie tropikalnym (jak napiszę gorącym to jeszcze co po niektórzy mi coś wytkną).
    Ślub młodszego rodzeństwa musi być ciężki, gdy jesteś dużo starszy i samotny. Zawsze liczysz się z tym, iż ktoś Cię wytknie palcem i pomyśli jako o tej starej pannie, a rodziny są w tej kwestii szczególnie zdolne. Choć… Walić daleką rodzinę. Ważne jest co nam samym dzieje się w głowach. Singielka brzmi lepiej niż stara panna. Dumnie, feministycznie i jakby z sukcesem. Ale sukces to nie wszystko. Daje nam częściowe spełnienie, zabiera czas. Jednak nie stanowi tak dobrej kotwicy, trzymającej nas na stabilnej powierzchni, jak drugi człowiek. Człowiek przy którym się budzimy, dla którego musimy nad sobą pracować, o którym myślimy, któremu chcemy przysiąc ‘aż do śmierci’, mimo, że żyjemy w smutnych czasach wymiany na lepszy model, którego chcemy urodzić dzieci… Po prostu. To coś zupełnie innego niż sprowadzanie kobity do stania przy garach. Może jestem naiwna, ale wierzę, że można połączyć przysłowiową karierę i spełnienie w życiu prywatnym. Dobra…
    Cel jest raczej twardą kobietą, nie biadoli, tylko wpisuje się w atmosferę przygotowań, nie chcąc przełożyć własnych zawodów nad szczęście siostry. Choć nie ukrywajmy tak z boku to dobieranie serwetek koloru kwiatków musi być męczące. Co innego dla panny młodej, dla której ten dzień ma wyjątkowy klimat. W każdym razie… Gdy w końcu znajduje chwilkę dla siebie zdaje się… Że szuka informacji o nim tak jakby spokojnie, bez emocji. Stwierdzając jaki jest ważny dla całego narodu. Nie pada tu na razie informacja o ukłuciu w sercu na każde wspomnienie, nie ma połączenia faktu jego istnienia i jej samotności. Jakby była zwyczajnym kibicem martwiącym się o losy ukochanego zespołu.
    Jest takie powiedzenie, że gdy człowiek chce rozśmieszyć Boga, to niech opowie mu o swoich planach. I tak właśnie jest. Czasem mamy tą ścieżkę idealne wytyczoną, wszystko pozapisywane co do godziny i wydaje się, iż stoimy pod szczytem. A potem łup i w zasadzie nie wiadomo co takiego się stało. Wiadomo tylko, że się stało i jest po ptokach. Często w sposób totalnie absurdalny. Tak jak tu. Niby śmieszne parę dni, a starczy na przekreślenie marzenia. Jego i tych milionów rodaków. I w to wszystko wchodzą oczy. I chyba tak jak pozornie zlewają się z tłumem flag, to pozornie zlewają się z tą porażką. Z tym, że słowo pozorne jest tu kluczowe. Bo sportowa przegrana była jasna. Zły dzień, osłabiony skład, wyraźna przewaga rywala. Nie ma o czym gadać, trzeba wziąć na klatę i wyznaczyć sobie kolejne cele. Z przegraną miłością jest inaczej. Jakoś tak jesteśmy zaprojektowani, że ciężko powiedzieć STAŁO SIĘ. Raczej wolimy doszukiwać się drugiego dna. I trzeciego. I czwartego. I trzydziestego ósmego. Może to ma swoje plusy bo dowiadujemy się wiele o sobie i o tym jacy są ludzie. Ale to nie zmienia faktu, że cierpimy. Bardzo, a często zdecydowanie za bardzo.

    I czasem miną lata. Jesteśmy wyleczeni, stan stabilny, życie się toczy. A potem wystarczy chwilka i wszystko wraca. Nawet jeśli nie ma już najmniejszej nadziei na powrót do tego co było. Skoro potrafią wypatrzeć się w tłumie to ciągle pamiętają swoje twarze. To znaczy on pamięta jej, bo jej jego raczej ciężko zapomnieć patrząc jak często widzi go w telewizji w rodzinnym kraju. I pojawia się jednak jakieś mocniejsze uczucie... Bólu? Wstydu? Żalu? Cholera wie. W każdym razie fakt ile się nie widzieli jest bardzo znaczący. To nie przemieniło się w żaden skomplikowany układ, zaplątane relacje, przyjaźń na siłę czy cokolwiek. Po prostu nadszedł totalny koniec. I piękna relacja się urwała. Pytanie czy on najzwyczajniej wyjechał do Europy i nie przetrwali próby odległości, czy tez wydarzyło się coś innego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ta retrospekcja po prostu urocza. Tak, myślę że to najlepsze słowo. Taka pełna dziecinnej naiwności i ufności. Uczuć bez cynizmu ani bez niepotrzebnych górnolotności. Wszystko płynie prościutko z serca. Pisałam, że jesteś idealna w opisie dzieciństwa. Takiego jakim jest. Prostego i radosnego. Tak się wczułam, że aż pozazdrościłam ludziom którzy byli pierwszą miłostką swojej pierwszej miłostki. To musi być tak cudownie nieporadne i po prostu słodkie :D

      No to czekam niecierpliwie na opis tego co było dalej.
      Buziaki ❤️

      Usuń