Nie, nie wstydziła się tego, co wydarzyło się w ich domku. Owszem, spłakała się przeokropnie, przy żadnym
innym człowieku na świecie nie pozwoliłaby sobie na tego typu zachowanie, ale
przecież to był Edi. Jej Edi. Ciepły, kochany, płaczący razem z nią.
Więc dlaczego uciekła do stolicy?
Właśnie dlatego. Bo znów zaczęła o nim myśleć w ten sposób. Bo przez chwilę słabości jakoś nagle przestało mieć znaczenie, że kiedyś tak ją skrzywdził. Czy nie tego chciała?
Bała się, że to tylko złudzenie spowodowane przeogromną tęsknotą. Że żal i złość powrócą, kiedy minie pierwsze zachłyśnięcie się jego obecnością. Że da mu złudną nadzieję, a za chwilę ogłosi, że jednak się wycofuje. Że odwołuje wszystko i definitywnie z nim kończy. Lepiej było sobie tego oszczędzić. Efekt był podobny, ale przynajmniej odrobinę mniej bolesny. Uciekła, zanim rozgrzebali swoją historię na nowo.
Być może Edi będzie zdziwiony, rozczarowany czy nawet zdenerwowany. Być może nie będzie sobie zdawać sprawy, że w gruncie rzeczy wyświadczyła mu przysługę. Być może. Ale tym już nie wolno się jej przejmować. Musi zająć się swoim życiem, a o nim zapomnieć. Już raz się jej to jakoś udało. Owszem, wyjątkowo nieporadnie, ale przecież o tym nikt nie musiał wiedzieć. Jeszcze kilka dni wolnego, a później wróci do szkoły, zajmie się rekrutacją i innymi tego typu sprawami. Skupi się na pracy i znów wszystko będzie w porządku. Tak trzeba. Żeby nie zwariować.
Po raz kolejny zignorowała dzwoniący telefon, dobrze wiedząc kto usiłuje się z nią skontaktować. Otworzyła lodówkę, bez większego zaskoczenia przyjęła fakt, że właściwie nie znajduje się w niej nic jadalnego i postanowiła pójść do sklepu. Wcale nie miała na to ochoty, najchętniej położyłaby się w łóżku i rozpłakała, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie tym razem. Chwyciła torebkę i ruszyła w stronę drzwi.
Telefon wyłączyła.
Uciekła. Innego słowa na
określenie jej wyjazdu nie potrafił znaleźć. Po prostu spakowała walizki i
pojechała do Montevideo, a dowiedział się o tym dopiero po kilku dniach od Natalii.
Może gdyby próbował się z nią skontaktować jakoś wcześniej, zdążyłby ją
zatrzymać albo chociaż z nią porozmawiać, ale wystąpiły nagłe i z
rodzicielskiego punktu widzenia bardzo korzystne okoliczności. Maria zgodziła
się, żeby dzieci przyleciały do Urugwaju na cały tydzień. Takiej okazji nie
mógł nie wykorzystać, skierował więc wszystkie wysiłki i całą uwagę na ich
wizytę. Łowili ryby, jeździli konno, chodzili na spacery i grali w piłkę.
Robili to wszystko, o czym przez Skype'a można było tylko porozmawiać. Spędzili
razem cudowny czas i tak naprawdę dopiero gdy pobyt chłopców w Salto dobiegał
końca, Ediemu przyszło do głowy, żeby wreszcie zainteresować się tym, co dzieje
się z Les. Bo od tej niespodziewanej chwili szczerości w ich domku nie dała znaku
życia. Najpierw dzwonił, potem próbował ją odwiedzić, ale zderzył się ze ścianą
w postaci ojca Celeste. I dopiero po wylocie dzieci zaczął bawić się w
stalkera, dzięki czemu w końcu udało mu się spotkać Natalię. Prawdopodobnie
wciąż jedyną, poza Les, osobę w tej rodzinie, która nie patrzyła na niego
wilkiem. Nie dość, że podała mu adres Celeste, to jeszcze zdradziła w jakich
godzinach najczęściej można ją złapać w domu i gdzie najbliżej można kupić
kwiaty. Co prawda powiedział jedynie, że ma do Les ważną sprawę, ale
najwyraźniej Natalia nie była pozbawiona tej mitycznej kobiecej intuicji.
Jednak teraz, stojąc pod drzwiami
mieszkania z bukietem róż, niestrudzenie wciskając dzwonek, skłaniał się ku
przekonaniu, że intuicje i przeczucia są zwykłym wymysłem, a jedyne, czemu
można ufać, to odebrany telefon. Ale na taki cud wciąż się nie zanosiło.
Po kolejnych kilkunastu minutach
naprzemiennego wciskania dzwonka, pukania do drzwi, spacerowania po klatce
schodowej i wybierania numeru Les, czuł się zupełnie bezradny. Albo nie było
jej w domu i wtedy mógłby czekać w nieskończoność na jej powrót, albo była i
świadomie go ignorowała. Na jedno wychodziło. Usiadł na schodach, kwiaty
położył obok. Posiedział tak kolejne kilka minut. Minęli go jacyś ludzie z
zakupami. O mały włos podeptaliby mu te róże. Właściwie aż taka tragedia by się
nie stała, bo powoli zaczynało im brakować wody. Czuł się mniej więcej tak samo
jak one. Zmęczony i głodny.
I nagle stał się cud. Les wróciła
do domu. Wchodząc po schodach, szukała w torebce klucza, więc zauważył ją
wcześniej niż ona jego. Kiedy podniosła głowę, zatrzymała się w pół kroku i
mocno zachwiała. Chwyciła się poręczy, przez cały czas nie odrywając od niego
wzroku.
Edi wstał. Podniósł te
nieszczęsne kwiatki.
- To dla ciebie - powiedział. -
Trochę zwiędły, bo długo czekałem.
No, no, ależ on potrafił być
romantyczny.
Ale Celeste nawet nie zwróciła
uwagi na róże.
- Edi, Boże kochany - westchnęła
po opanowaniu pierwszego szoku. - Lepiej wejdźmy do środka.
Przeszła obok niego, otworzyła
kluczem drzwi i zaprosiła go do mieszkania. Przeszli do wysprzątanej kuchni i
usiedli przy stole. Edi jeszcze raz spróbował z kwiatkami. Les przejęła bukiet
bezwiednie i położyła go przed sobą. Znów nie zyskały dostępu do wody. Szanse
na ich zmartwychwstanie malały z każdą chwilą.
Dlaczego on myślał o kwiatkach?
Bardzo proste. Skupienie uwagi na
czymś innym niż to, co rzeczywiście było jego największym problemem, działało
uspokajająco. Ale Les chyba nie znała tego sposobu. Znów się w niego
wpatrywała. I wyglądała na zmartwioną.
- Dlaczego tu przyjechałeś? -
zapytała.
- Uciekłaś.
Wreszcie spuściła wzrok. Wzięła
głęboki oddech i pokiwała lekko głową.
- Tak - przyznała cicho.
- Czego się boisz?
Les wstała i podeszła do okna.
Teraz nie mógł widzieć jej twarzy i prawdopodobnie o to jej chodziło.
- Nie chcę już nic komplikować.
Tak jest lepiej.
- I myślisz, że ucieczka
magicznie rozwiąże wszystkie problemy?
- Nic innego też ich nie
rozwiąże. A tylko pogorszy sprawę.
- Les, proszę cię. Ja jestem
facetem. Ty do mnie mów wprost.
Odwróciła się od okna i spojrzała
na niego, uśmiechając się lekko.
- Dobrze, mówię wprost. Boję się,
że wróci żal i pretensje, jakie miałam do ciebie przez ostatnie dziesięć lat. I
że nie będę umiała z tobą być. Rozumiesz? Znowu będziemy przechodzić przez to
samo.
Tak, teraz chyba rozumiał. Wstał
i podszedł do niej.
- Tym razem to jest inna sytuacja
- powiedział z przekonaniem, kładąc jej ręce na ramionach i patrząc głęboko w
oczy. - Teraz jesteśmy dorośli.
- Wtedy też byliśmy do...
- Nie - przerwał jej. - Byliśmy
dwudziestoletnimi dziećmi.
- Tak, to prawda - przyznała po
chwili.
- A więc?
- Nie wiem - powiedziała. - Nie
wiem. Boję się.
Westchnął. Przyciągnął ją do
siebie i mocno przytulił. Przylgnęła do niego ufnie. Stali tak chwilę, jakby
próbując nawzajem się pocieszyć. A może dodać sobie odwagi. Odsunął się od niej
nieco, chcąc dobrze się jej przyjrzeć. Te rysy twarzy, tak dobrze znane, a
jednak jakby odkrywane na nowo. Patrzyli na siebie, patrzyli... i po prostu
wiedzieli, jak musi się to skończyć. Pocałował ją delikatnie, jakby to był
pierwszy raz. Bo i też w pewnym sensie był. Minęło dziesięć lat. Cała
wieczność.
A potem sprawy potoczyły się
same: ubrania sukcesywnie lądujące na podłodze, uderzenie w futrynę, kiedy
próbowali jak najszybciej przejść z kuchni do sypialni, miękkie łóżko,
przyspieszony oddech Celeste, jej włosy, jej biodra. Nie chcieli myśleć o
przyszłości. Chcieli być tylko tu i teraz. Razem. Bo nie mieli już siły, a
bardzo, bardzo potrzebowali ją znaleźć.
- I co teraz? - szepnęła, leżąc z
głową na klatce piersiowej Ediego i słuchając bicia jego serca.
- Teraz? Teraz jest idealnie.
Za oknem było już szaro. Zapadał
wieczór. Moment dnia, który zawsze budził w niej jakiś nieokreślony niepokój.
Celeste próbowała pozbierać myśli, ale ani niebo, ani ten facet jej w tym nie
pomagali.
- Edi - uśmiechnęła się. - Bądź
poważny.
- Jestem. Najbardziej jak to
tylko możliwe. Proszę cię, nie utrudniajmy sobie życia jeszcze bardziej. Ja
kocham ciebie, a ty mnie. Tu nie ma się nad czym zastanawiać.
Chciałaby, żeby to było tak
banalnie proste.
- A twoje dzieci?
- Poznają cię i też cię
pokochają.
Jasne, na pewno. Kto by nie
chciał mieć macochy.
- A twój klub?
- Odejdę po sezonie.
Podniosła się na łokciu i
spojrzała mu w oczy.
- Ty chyba żartujesz.
- Nie. Odejdę i przyjadę tutaj.
Myślę, że w Danubio znów chętnie mnie przyjmą. A jeśli nie - trudno.
Nie była to propozycja, którą
mogłaby zaakceptować.
- Edi...
- Les. Raz to już przerabialiśmy.
- Ale nie możesz... - zaczęła,
ale przerwał jej, zamykając usta pocałunkiem. Poczuła, jak znów się rozpływa.
- Nie mogę dłużej bez ciebie żyć.
To przede wszystkim. A reszta... to dodatek - wzruszył ramionami.
Uśmiechnęła się lekko, patrząc na
niego z bardzo, bardzo bliska. Musiała się nad tym wszystkim poważnie
zastanowić. Ale nie w tym momencie. Edi skutecznie rozpraszał ją swoją
obecnością, dotykiem, spojrzeniem.
- Obiecaj mi coś...
- O, nie, nie, nie -
zaprotestowała gwałtownie. - Żadnych obietnic.
- Spokojnie - uśmiechnął się. -
Nic na siłę. Spróbuj po prostu raz pomyśleć o sobie. Tak zupełnie egoistycznie
postaw swoje szczęście na pierwszym miejscu. Nie myśl o tym, co dla mnie jest
najlepsze. Myśl o tym, co może uszczęśliwić ciebie. Dobrze?
Wzięła głęboki wdech i odwróciła
wzrok.
- Spróbuję - powiedziała
szczerze. A potem na powrót przylgnęła do jego serca. Tam, gdzie było jej
miejsce.
Maj 2007
Od kiedy Edi wyjechał do Włoch,
nie mogła sobie znaleźć miejsca. Wszystko poszło bardzo szybko. Zaledwie trzy
tygodnie po tym jak powiadomił ją o ofercie, był już w Europie. Ale z jej życia
zniknął jeszcze szybciej. Wyprowadził się do jakiegoś hostelu bez słowa
wyjaśnienia. Wtedy jeszcze łudziła się, że w końcu się do niej odezwie. Ale
tego nie zrobił. O wyjeździe dowiedziała się z gazety. Przepłakała wtedy całą noc.
Sytuacja stała się trudna także z
tego prozaicznego względu, że teraz wszystkie opłaty spadały na nią. A przecież
do tej pory nie pracowała. Edi powtarzał jej, że ma się uczyć i niczym nie
przejmować, bo pieniądze za grę w klubie spokojnie im wystarczą. A teraz tak po
prostu ją zostawił. Dała ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatora, choć zupełnie
nie wyobrażała sobie jak miałaby mieszkać z obcym człowiekiem, i zaczęła na
gwałt starać się o jakąkolwiek pracę. Nie wyglądało to kolorowo.
Nie powinna mieć do niego
pretensji, że wszystko spadło na jej głowę, bo przecież sama zdecydowała, że z
nim nie pojedzie, ale... To wszystko stało się tak nagle. Nie miała nawet
czasu, żeby się do tego jakoś przygotować. Gdyby chociaż rozstali się w
zgodzie... Poczucie winy nie chciało jej opuścić. Wiedziała, że go zraniła i że
on jej tego nie wybaczy. Była pewna, że przeżywa to wszystko jeszcze mocniej
niż ona. Taki już był.
Weszła do domu, ściągnęła buty i
przekręciła zamek w drzwiach. Usiadła zmęczona przy stole. Była już prawie
północ. Nie miała nawet siły nic jeść, choć okropnie burczało jej w brzuchu.
Bolały ją nogi, kręgosłup i dodatkowo dobijała świadomość, że następnego dnia
powinna się pojawić na uczelni o ósmej rano. Tak się nie dało funkcjonować.
Okazało się, że praca kelnerki
była absolutnie niewdzięcznym zajęciem. Niekoniecznie opłacalnym. No, może w
wakacje, kiedy roiło się od turystów, ale na pewno nie teraz. Gdyby znalazła
współlokatora, byłoby łatwiej, jednak z tymi cholernymi opłatami musiała sobie
radzić już teraz. Na szczęście prawie w ogóle nie przebywała w mieszkaniu, więc
ani nie zużywała zbyt wiele prądu, ani gazu, ani wody. I przy okazji prawie nic
nie jadła. Schudła znacząco, choć wcale nie miała takiej ambicji. Po prostu nie
miała czasu na śniadanie, w ramach obiadu wrzucała w siebie dosłownie
cokolwiek, a zamiast jeść kolację, płakała. Ze zmęczenia, tęsknoty i
bezsilności. Ot, dieta cud.
Teraz było podobnie. Nie
potrafiła nad tym zapanować. Od ich rozstania minęło już prawie pół roku, ale
Celeste ani trochę się nie pozbierała. Przed ludźmi udawała, że wszystko jest w
porządku. Siedząc sama w ciemnym mieszkaniu - już nie musiała.
Wzięła do ręki telefon, żeby
ustawić budzik i zobaczyła, że kilka godzin temu dostała sms od koleżanki ze
szkoły. Z Salto. Otworzyła wiadomość i odczytała:
Wiedziałaś, że Edi zaręczył
się z Marią Soledad?
Nie wiedziała.
__________
Co tu dużo mówić. Od ostatniego rozdziału minęły ponad dwa miesiące. Ale jako że to opowiadanie nie miało mieć dużo rozdziałów, to trzeba je przecież jakoś rozciągnąć w czasie XD
W zasadzie chyba czuję potrzebę zaczęcia tego komentarza od końca, więc pójdę za tą potrzebą, a potem sobie wrócę do początku i do swojego ulubionego czepiania się słówek i kombinowania, choć wydaje mi się, że większość zagadek z półki o nazwie „przeszłość” już nam tu zdradziłaś. A zostaje właśnie przyszłość, której jak wiemy nie będzie już za dużo. To może oznaczać jeden rozdział, albo trzy... W sumie niezbyt istotne bo tak czy siak sporo może się podziać. I właśnie takie przemieszanie strachu z ciekawością CO się tak właściwie podzieje, dominuje we mnie po przeczytaniu. Bo nie oszukujmy się, świat jest zły, podły i wstrętny. I jak na ten świat to wygląda za dobrze. Tylko cóż by się mogło podziać? Jakość odruchowo, jako miłośniczce tragedii przychodzi mi do głowy, że nie wiem, któreś (przypuszczalnie ona, bo jakoś jak już ktoś ma umrzeć to z góry się typuje bohaterkę) wpadnie pod samochód, albo dostanie raka. Ale może to będzie coś dużo prostszego? Może po prostu teraz unoszą się chwilą i jest stabilnie, aczkolwiek chwilę później, gdy wrócą już na ziemię te piękne deklaracje okażą się nierealne do wypełnienia, banalność świata zwycięży i po raz kolejny będzie bardzo bolało. Niestety tak też się da. Kochać kogoś całe życie, ale być z nim szczęśliwym tylko przez ułudne momencik, przedzielone przez długaśne rozstania.
OdpowiedzUsuńChyba... No chyba, że zechcesz nam zaprezentować zupełnie inną prawdę o świecie. Totalnie przeciwstawną, mimo iż jednocześnie naprawdę mądrą. Bo my kochamy komplikować. Szukać dziury w całym i tłamsić emocje. A czasem paradoksalnie szczęście jest naprawdę tuż koło nosa. I wystarczy się odważyć na jeden jedyny choć ryzykowny kroczek, aby zacząć się nim radować, zamiast tylko cierpieć, cierpieć i jeszcze raz cierpieć. Jakby nie było oni zdaje się ten kroczek zrobili. Więc może to już jest koniec historii, a puentą jest pokrzepiające poczucie, że nie da się zabić prawdziwej miłości, mimo iż wyjątkowo da się ją poranić i osłabić. Może. W sumie nie pogardzę żadną wersją wydarzeń, ale jako że Les i Edi są naprawdę sympatyczni, ciepli i dojrzeli raczej już do tego, aby nikogo nie skrzywdzić... To życzę im wszystkiego najlepszego. Ot co. Nie jestem aż tak okrutna jak mogłoby się zdawać :P
Takie tam gdybania co do zakończenia, a jaki end dasz nam Ty, to przekonamy się mam nadzieję jak najszybciej. A teraz jeszcze słów kilka tak od rzeczy.
Pierwsza scena wraz z przemyśleniami, była taka wyjątkowo ludzka. Bo jakby nie patrzeć – scena w domku miała w sobie coś magicznego. Jakiś powrót nadziei, słowa na które się czekało od lat... I myślę, że Les uciekła właśnie żeby to zachować. Bała się, że za moment wrócą do ery wzajemnych pretensji i magia momentu umknie. A ta rozmowa i potok szczerych łez, jednak coś zamknęły. Zabliźniły rany, które wcześniej nie mogły się zabliźnić z winy skrywania emocji i uczuć. I miało być... Może nie lepiej, ale stabilniej? Więc doskonale ją rozumiem i pewnie w takiej sytuacji zachowałabym się dokładnie identycznie. Wyłączony telefon, plus nadzieja, że facet okaże się typowym facetem ze słomianym zapałem i zniknie równie szybko jak się pojawił.
No tyle, że Edi nie zniknął i postanowił pokazać, że wyrósł z takiej typowej, durnej męskości. A to już nieco komplikuje typowy schemacik. Bo łatwo kogoś odsuwać od siebie gdy już jest odsunięty. Wtedy to nie wymaga wiele siły. Ale gdy osoba, do której ciągle coś czujemy stoi w naszych drzwiach z miną zbitego psa i sercem na dłoni... Wszystko z miejsca robi się milion razy trudniejsze. I dość ciężko byłoby te drzwi zatrzasnąć takiemu przed nosem jak gdyby nigdy nic. Może Mańka by to zrobiła xD Ale jak się jest uczuciową kobietą z sercem na dłoni, a Celeste jest to to nierealne. I amen.
Zresztą najgenialniej to napięcie między nimi oddają zwiędnięte kwiatki. Bo czasem po prostu serce wali tak mocno, że od myślenia o tym co najważniejsze dostałoby się obłędu. Więc Edi myśli o kwiatkach. Nawet gdyby jego wyrzuciła z mieszkania, to tych cholernych kwiatków raczej by jej było szkoda i próbowałaby je odratować.
Ale jak już powiedziała co czuje, zamieniła cały strach w słowa... To mury pękły. I to się naturalnie mogło skończyć tylko w jeden jedyny sposób. I się skończyło. Czasem trzeba po prostu dać emocjom działać. I żadna rozmowa nie zgasi bliskości, której potrzebuje dwójka ludzi. Podkreślmy – dwójka kochających się ludzi.
UsuńNo dobrze. Ale noc się kończy i nastaje świt. Trochę gorsza perspektywa i widać to po Les, która znowu się boi, bo chyba właśnie to znaczy odwieczne pytanie co dalej. Dla Ediego to oczywiste. Ale przecież nawiedzona matka jego synów może wcale nie chcieć, żeby pokochali dziewczynę. A klub wcale nie musi go tak chętnie puścić, zwłaszcza że skoro dobrze rozumiem, jest tam dość ważną postacią, a rodzinna drużyna niekoniecznie musi mieć tyle kasy, żeby wykupić gwiazdę z Europy. Zresztą nie wiem, czy oni mogą sobie ot tak zrywać kontrakty, ale dobra, bo kłania się czytanie opowiadań o sportach na których się nie zna, gdy jednocześnie jest się wścibskim i chce pogrzebać w każdym szczególe :D W sumie najbardziej istotne żeby oboje wierzyli w swoją miłość. I nie myśleli już jak dwudziestoletnie dzieci, udające tylko temu co widać od razu. Jeżeli to się uda to odległość stanie się kwestią totalnie drugorzędną.
W tym fragmencie z przeszłości, widać że Les winiła początkowo głównie siebie. Bo to ona podjęła decyzję, że z nim nie jedzie. I czuje jakby potęgę tej decyzji, ale uparcie nie odczuwa złości na Ediego. Wręcz przeciwnie myśli cały czas o nim i o tym jak on to przeżywa. Bo w najśmielszych, najstraszniejszych snach raczej nie podejrzewa, że właśnie wiąże się z inną. W ramach zemsty na niej, co by tu dużo mówić. Albo w ramach zapomnienia. Zdecydowanie zbyt mało czasu minęło, żeby mógł się zakochać. Zresztą nigdy nie myślał o tej nieszczęsnej Marii, tak jak myśli się o osobie, którą się kochało, nawet gdy uczucie już przeminęło. Laska była cwana, prawdopodobnie wykorzystała jego złamane serce, zafundowała sobie życie w Europie, a potem się rozpadło. Tak zwane zamienniki zawsze się rozpadają i tyle.
No nic. Pisz nam dalej tak pięknie. Buziaki.