Siedział w Salto już ponad dwa tygodnie. Tęsknił za codziennym życiem tutaj, ale przecież nie to było przyczyną odwlekania wizyty we Włoszech. Gryzły go z tego powodu okropne wyrzuty sumienia. Miał poczucie, że zawodzi własne dzieci, że jeszcze chwila i zapomną jak on w ogóle wygląda. Już teraz był głównie tatusiem z telewizora, bo Maria nie była fanką ich zbyt częstych spotkań. Miał o to do niej pretensje, ale była nieugięta, a sąd przychylił się do jej wniosku. Dwie wizyty na miesiąc. Co najwyżej dwie, w praktyce wychodziła zazwyczaj jedna i to często pod nadzorem ich matki. Wizyty w Urugwaju też należały do rzadkości. Najczęściej rozmawiali przez Skype'a. Jak w ten sposób w ogóle zachować kontakt z dziećmi?
Po raz kolejny pomyślał o tym, że
nie tak powinno wyglądać jego życie. Może nie można było mieć wszystkiego? Może
pewnych spraw nie dało się pogodzić? A może po prostu nie dało się uniknąć
błędów?
No właśnie. Błędów popełnił
niestety bardzo wiele. A największym z nich wszystkich był ten pierwszy. Ten,
który pociągnął za sobą następne. To było jak lawina. Zamiast się z niej
wydobyć, zakopywał się coraz bardziej. W pewnym momencie nie było już ratunku.
A przynajmniej tak mu się do tej
pory wydawało. Teraz... teraz sam nie wiedział, co ma myśleć, co robić.
Kochał Celeste. Przez tyle lat
wmawiał sobie, że to już przeszłość, że nic ich nie łączy... Oszukiwał
się. To była jedyna metoda na
zagłuszenie bólu i nauczenie się życia bez niej. Udawało mu się to, dopóki znów
jej nie zobaczył. Jakim cudem stało się to dopiero po tylu latach? Coraz
bardziej przekonywał się do możliwości, że zwyczajnie go unikała. Nie było to
takie trudne, zazwyczaj przylatywał w okolicy świąt, wakacji i oczywiście na
przerwy reprezentacyjne. Mogła sobie po prostu zaznaczyć w kalendarzu terminy,
kiedy na pewno unikać wizyt w domu - i równocześnie unikać jego.
Kochał ją... ale nie mogli być
razem. Bo zawalił, bo ją skrzywdził, bo wciąż nie potrafiła mu wybaczyć. Za
dużo złych wspomnień ich łączyło. Owszem, dobrych było tysiąc razy więcej, ale
te przykre były bardziej... spektakularne. Nie do zapomnienia i być może nie do
przebaczenia.
- Tato, jesteś zajęty? Możemy
porozmawiać? - zapytał ojca, czytającego gazetę na tarasie. U stóp mężczyzny
leżał Bingo, siedmioletni labrador. Spał smacznie i nic nie zakłócało jego
życiowego spokoju. Edi niemalże mu zazdrościł.
- Co tam?
- Mam problem - zaczął, mocno
skrępowany, ale już naprawdę nie wiedział, co robić.
- Siadaj. Jakaś nowa kobieta?
- Właściwie... - zajął miejsce
przy drugim końcu stolika. - Właściwie wciąż ta sama.
- Że kto? Maria? Znowu nie możecie się dogadać w kwestii dzieci?
Edi westchnął. Ojciec nie
ułatwiał sprawy.
- Ja w ogóle nie o tym... Chodzi o Celeste.
- Hmm... - tata upił łyk yerby. -
Ciekawe.
To mu pomógł, naprawdę.
- Ona chyba nie chce mnie znać.
- No ja się jej nie dziwię, nie
wiem jak ty.
O tak, właśnie tego mu było teraz
potrzeba. Wywoływania poczucia winy przez osoby postronne.
- Możemy na chwilę zostawić w
spokoju aspekt moralny naszego rozstania? - zapytał, zirytowany.
- Dobrze już, dobrze. Mów dalej.
- Chciałem się zapytać - Edi
podjął po chwili - czy powinienem zostawić ją w spokoju, czy próbować...
- Próbować co?
Przygryzł wargę. Mimo wszystko
niezręcznie mu się o tym rozmawiało z własnym ojcem.
- Przekonać ją, żeby dała mi
jeszcze jedną szansę.
- A powinna ci ją dać? Czy znowu
potraktujesz ją tak samo?
Bingo otworzył oczy i podniósł
łeb. Chyba podzielał wątpliwości swojego właściciela. Edinson postanowił to zignorować.
- Tato, ja już nie mam dwudziestu
lat.
Ojciec pokiwał głową.
- A czy ona kogoś przypadkiem nie
ma? Co zrobisz? Powiesz zostaw go, bo ja cię kocham? To nie jest
poważne, Edi.
Dziwne, ale o tym właściwie nie
myślał. Z góry założył, że skoro na ślubie Natalii pojawiła się bez osoby
towarzyszącej, na pewno nie miała żadnego faceta. A przecież to jeszcze o
niczym nie świadczyło. Mógł być na przykład pracoholikiem i po prostu nie
wyrwał się ze stolicy nawet na dwa dni. Czy coś w tym rodzaju. Trudno było
uwierzyć, żeby tak wspaniała kobieta była sama. Chyba że z własnego wyboru, ale
to również nie brzmiało przekonująco. Les od zawsze marzyła o założeniu
rodziny. I choć on jej to marzenie zabrał w najobrzydliwszy możliwy sposób, mogła przecież zrealizować je z kimś innym. Nikt nie zasługiwał na to bardziej niż ona.
Po ślubie Natalia wyprowadziła
się do Diego i Celeste musiała przyznać sama przed sobą, że była z takiego
obrotu spraw zadowolona. Może nie świadczyło to o niej najlepiej. ale taka była
prawda. Natalia tryskała radością, a Celeste po prostu nie mogła tej radości do końca dzielić. Owszem, cieszyła się jej szczęściem, ale brakowało jej
własnego. I przez to miała wrażenie, że jest tylko tłem dla swojej siostry.
Czuła się paskudnie z tą myślą, ale nie potrafiła jej od siebie odsunąć. Ciągle
porównywała swoje życie z życiem Natalii, zastanawiała się dlaczego to nie do
niej uśmiechnął się los. Nie mogła zrozumieć, czym siostra zasłużyła sobie na
bezproblemową, szczęśliwą miłość. Przecież nie miała żadnego wpływu na to, że
Diego postanowił kiedyś zostać hydraulikem, a nie na przykład piłkarzem.
Dlaczego Edi nie mógł być
zwykłym, najzwyklejszym hydraulikiem? Albo tym cholernym rolnikiem, co przecież
całkiem by go satysfakcjonowało? Ale nie, musiało się okazać, że niestety ma
talent do piłki nożnej.
Starała się zachować spokój
podczas rozmowy z nim na weselu Natalii, ale tak naprawdę Edi wzbudził w niej
złudną nadzieję. To było najgorsze, co mógł jej w tym momencie zrobić - już od
tylu lat próbowała się pogodzić z losem, a on w jednej chwili całe te wysiłki
zmierzające do osiągnięcia spokojnej rezygnacji zupełnie zniweczył. Było to
niedorzeczne, bo przecież nie czekała ich żadna wspólna przyszłość... ale serca
po prostu nie dało się oszukać.
Celeste westchnęła i podciągnęła
kolana pod brodę. Dzień był przyjemny, dosyć ciepły i słoneczny. Rozsunęła
zamek bluzy, cały czas nie wypuszczając z dłoni telefonu. Była głupia, ale
napisała do Ediego z prośbą o rozmowę. Po co? Chyba wreszcie dojrzała do tego,
żeby pewne sprawy wyjaśnić. Chciała się w końcu dowiedzieć, co tam się tak naprawdę
wydarzyło. I dlaczego. Miała nadzieję, że to nie było tak proste, jak jej się
zawsze wydawało. Może wtedy mogłaby mu wybaczyć, przynajmniej częściowo. A
także wybaczyć samej sobie, bo z tym również miała problem.
A może... może po prostu chciała
go zobaczyć. To absolutnie nie było jakieś nowe pragnienie, towarzyszyło jej
niemal zawsze, gdy przychodziła do ich domu w lesie. Za każdym razem
bolało przeogromnie, a jednak nie rezygnowała z tych wizyt. Z tym miejscem
łączył się ogrom wspomnień, a przecież wspomnienia były jedynym, co jej
pozostało.
Telefon zawibrował, wyrywając ją
z zamyślenia, aż prawie zrzuciła go na ziemię. Sms. Tak, Edi za chwilę
przyjdzie, prosi, żeby na niego zaczekała.
Czekała więc, nie mając nic lepszego do roboty. Pozwoliła myślom odpłynąć, chyba aż za daleko. Efekt był
taki, że gdy Edi wreszcie pojawił się na ścieżce, Celeste spłonęła rumieńcem,
zadrżała i po raz drugi niemal wypuściła z rąk telefon.
Cavani szedł wyprostowany, jak
zawsze energicznym, sprężystym krokiem. Po kontuzji odniesionej w trakcie
Mundialu nie było już śladu, ale wciąż jeszcze nie powrócił do Europy. Celeste
przeszło przez myśl, że może zatrzymał się w Salto z jakiegoś szczególnego
powodu. A właściwie była tego pewna, sam przecież przyznał się na weselu Natalii,
że coś powróciło.
Podszedł całkiem blisko i dopiero wtedy zauważyła, że trzymał w ręce
butelkę wina.
- Pomyślałem - powiedział,
chwytając jej spojrzenie - że może się przydać.
Oboje dobrze pamiętali, że w
kuchennej szafce, tej najbliżej okna, schowany był korkociąg. Celeste zwinęła
go z domu dawno, dawno temu i często z niego korzystali. Kieliszki zdobył Edi.
Oprócz tego koc i kilka innych drobiazgów. Niewiele potrzebowali do
szczęścia.
- Wchodzimy do środka? -
zapytała.
- Nie, zostańmy tutaj. Tu jest
tak pięknie. Skoczę tylko po kieliszki.
Tu jest tak pięknie. Cały
Edi. Jak on wytrzymywał w tym wielkim, zakorkowanym Paryżu, bez śpiewu ptaków w
koronach drzew?
Och, naprawdę, powinna wziąć się
w garść. Jeszcze chwila i zacznie mu współczuć. Zsunęła nogi z ławki z powrotem
na ziemię i odetchnęła głęboko.
Edi wrócił po chwili z
kieliszkami i odkorkowaną butelką.
- Wszystko na swoim miejscu -
uśmiechnął się blado, podając jej szkło. Nalał wina i usiadł obok niej.
Tak, absolutnie wszystko było na
swoim miejscu. Nawet oni. Na tej ławce, będącej nieodłączną częścią ich
historii. Ale tylko na moment. I tylko pozornie.
Les czuła, że jej serce biło
coraz szybciej. To było zupełnie bez sensu. Nigdy sobie nie poradzi z tą
tęsknotą. Edi był jedynym, czego potrzebowała do szczęścia. Wszystko ją w nim
pociągało, wszystko było znajome i kochane. Od czubka głowy, aż po koniuszki palców.
- Tym razem to ty chciałaś
porozmawiać.
Przeszło jej przez myśl, że
popełnia błąd. Ogromny błąd. Powinna się wycofać, póki nie było za późno.
- Chciałam... ale teraz nie
jestem już tego pewna.
Edi nic nie odpowiedział. Upił
tylko łyk wina. I tak sobie siedzieli w ciszy, niemal stykając się ramionami.
Chłonęli wzrokiem piękno przyrody i Les pomyślała w pewnym momencie, że było to
najmilsze, co jej się w ostatnim czasie przytrafiło. I że chciałaby umieć
zatrzymać czas.
- Kocham cię.
Zaskoczył ją. Ale chyba bardziej
tym, że w końcu przerwał ciszę, niż samą treścią swojej wypowiedzi. W gardle
urosła jej ogromna gula, a w oczach zalśniły łzy.
- Wiem - szepnęła tylko.
Naprawdę wiedziała. I chyba
dlatego nie potrafiła mu wybaczyć. Jak mógł tak ją kochać i tak okropnie
skrzywdzić?
Mruganie przestało wystarczać do
powstrzymania łez. Najpierw po jej policzkach zaczęły spływać pojedyncze słone
krople, ale już po chwili Celeste rozpłakała się na dobre. Zdecydowanie zbyt
wiele lat powstrzymywała łzy, udając przed ludźmi wokoło, że wszystko jest w
porządku.
Nie potrafiła spojrzeć na Ediego.
Bała się, że zobaczy w jego oczach... właśnie, co? Nie chciała wiedzieć, co
przeżywał, bo nie radziła sobie nawet z własnymi emocjami. Kumulacji chyba by
nie wytrzymała.
Płakała długo, coraz gwałtowniej.
Dostała spazmów, tej przeklętej przypadłości, która towarzyszyła jej już w
dzieciństwie. Nie miała żadnej chusteczki, musiała wycierać oczy i nos w
rękawy, tracąc tym samym resztki godności. Nawet nie zarejestrowała, w którym
momencie Edi zabrał od niej kieliszek. Głowa ją rozbolała, oczy zaczęły
puchnąć, a ona wciąż nie mogła się uspokoić.
- Les, tak bardzo cię
przepraszam.
Rozbeczała się jeszcze mocniej.
- Ja... też... cię... prze...
prze... - próbowała z siebie wydusić między kolejnymi drgawkami.
- Les, daj spokój. Oboje dobrze
wiemy... czyja to wina - przerwał jej Edi i dopiero wtedy usłyszała w jego
głosie, że on też płakał. Odważyła się na niego spojrzeć. Łkał po cichu, nie
tak spektakularnie jak ona. Można by rzec, że po męsku.
Musieli przedstawiać razem
żałosny obrazek. Doskonale symbolizujący to, co zrobili ze swoim życiem.
Styczeń 2007
Od kilku dni Edi zachowywał się
jakoś dziwnie. Był ciągle zamyślony, a wręcz zmartwiony, ale kiedy dopytywała,
czy coś się stało, zbywał ją kilkoma słowami. A jeszcze w sylwestra było tak
wspaniale. Spędzili razem romantyczny wieczór, olewając wszystkie propozycje
imprez u znajomych (głównie Ediego) i nic nie zapowiadało, żeby coś miało
zakłócić tę idyllę. A teraz... teraz było dziwnie. Celeste była niemal pewna,
że chłopak coś przed nią ukrywa. Pierwszy raz. Martwiła się o niego. Był bardzo
wrażliwy. Zupełnie nie pasował do tego durnego świata piłkarzy. Co prawda
umiejętności czysto piłkarskie posiadał zdecydowanie nieprzeciętne, ale poza
boiskiem nie interesowały go imprezy i wyrzucanie pieniędzy w błoto. Nie
słyszała o wielu tego typu piłkarzach.
- Edi - zaczęła, podnosząc głowę
znad notatek, nad którymi ślęczała już od kilku godzin. - Od kiedy wróciłeś z
treningu, siedzisz tu i cały czas wzdychasz. Powiesz mi wreszcie, co się dzieje
czy dalej będziemy udawać, że wszystko w porządku?
Edi jakby się ocknął.
- Tak? Nawet nie wiedziałem.
- No właśnie. Jesteś tak
nieprawdopodobnie zamyślony, że sam nie wiesz, co robisz.
- Okej - podniósł się z łóżka i
usiadł przy stole naprzeciw Celeste. - Widzisz... Dobrze mi idzie w klubie.
- To chyba dobrze, nie? -
zapytała ostrożnie.
- Tak. Na tyle dobrze, że
dostałem ofertę. Z Włoch.
Zapadła cisza. Les wpatrywała się
w Ediego, jakby czekała, że zaraz powie, że żartuje, ale on był zupełnie
poważny. Mimo tego zapytała:
- Mówisz serio?
- Tak.
A potem zadała jeszcze jedno
pytanie, choć właściwie tej odpowiedzi również była pewna.
- Chcesz się zdecydować na ten
transfer?
- Przecież wiesz, że zawsze o tym
marzyłem. To jest dla mnie niesamowita szansa.
- Wiem - powiedziała niemal
bezgłośnie.
Zapadła cisza. Przez głowę
przelatywało jej tysiące myśli i nie wiedziała, jak je zatrzymać i
uporządkować. Pewnie spodziewała się tej informacji, ale jeszcze nie teraz. Za
kilka lat. Albo chociaż za rok. Kiedy już trochę przyzwyczają się do
samodzielnego życia. Kiedy naprawdę staną się dorośli, a nie tylko będą udawać,
że radzą sobie z życiem. Z tymi zwykłymi codziennymi sprawami. Z zakupami,
rachunkami, gotowaniem. Na razie samo to ją przerastało, więc jak miałaby sobie
radzić z życiem w obcym kraju? Nie, to nie wchodziło w grę.
- Les - Edi wstał z krzesła,
przykucnął przy niej i chwycił ją za rękę. - Polecisz ze mną, prawda?
To nie była prośba. W jego głosie
słyszała prawdziwe błaganie. Błaganie, niepewność i strach.
Czuła, jakby ją zamurowało.
Wprost nie mogła ruszyć ręką ani wydobyć z siebie głosu. W głowie miała totalny
mętlik, ale wyłaniała się z niego jedna przewodnia myśl: to koniec.
Pokręciła głową.
- Les, nie poradzę sobie bez
ciebie.
Wiedziała, że mówił szczerze.
Naprawdę tak czuł. Kochał ją jak wariat.
- Nie mogę - spuściła wzrok.
- Les, proszę cię, zastanów się.
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy.
Łamała mu serce i nawet nie miała na tyle przyzwoitości, żeby na niego
popatrzeć.
- Zastanawianie się niczego nie
zmieni. Dopiero co przeprowadziliśmy się tutaj. Dopiero zaczynam się
przyzwyczajać do studiowania, miałam niedługo szukać jakiejś pracy -
tłumaczyła. - Edi... ja nie chcę stąd wyjeżdżać. Nie tak daleko. Już tutaj
czuję się jakby dom był na drugim końcu świata. A co dopiero w Europie.
Przecież ja nawet... nawet nie znam włoskiego! Co ja bym tam miała robić?
- Jesteś mądra, nauczysz się.
Zresztą ja też nie znam, to naprawdę nie jest problem.
Znów pokręciła głową.
- Znalazłam tu znajomych,
znalazłam tu sens... Rozumiesz? Mamy mnóstwo wspólnych marzeń, ale mamy też
swoje osobne marzenia. Nie chcę być tylko dodatkiem do ciebie. Chcę mieć też
własne życie. Powiedz, że rozumiesz, błagam.
Nie potrafiła ująć tego w
odpowiednie słowa. Kochała go, chciała go wspierać, ale sama też chciała się
realizować. Tak po prostu. Jak każdy człowiek.
Edi puścił jej rękę. Wstał i
przyłożył dłonie do twarzy.
- O Boże.
Oddychał głęboko raz za razem, a
oczy otwierały mu się coraz szerzej.
- Przepraszam - wyszeptała.
- Wiedziałem, że tak będzie.
Dlatego bałem ci się cokolwiek powiedzieć.
Zabolało. Zabrzmiało tak, jakby
nie była zdolna do choćby najmniejszych poświęceń.
- Jesteś niesprawiedliwy.
Przyjechałam z tobą tutaj, mimo że miałam spore wątpliwości.
Pokiwał głową.
- Tak. Pokazałaś mi, jacy możemy
być razem szczęśliwi, żeby mi to wszystko teraz zabrać.
- Jesteś niesprawiedliwy i dobrze
o tym wiesz - powtórzyła powoli, starając się za wszelką cenę zachować spokój.
- Może - przyznał. - Ale ja...
Boże, Les, ja nie mogę bez ciebie żyć.
Widziała, jak zadrżał mu
podbródek, a w oczach zalśniły łzy. Czuła się podle. Czuła się tak podle jak
jeszcze nigdy dotąd.
- Rozumiem, że... - podjął po
chwili - to, żebym ja został tutaj... też nie ma sensu. Bo ja nie będę się tu
rozwijał. Tak? Taka jest twoja logika?
- Edi, proszę cię...
- No powiedz! Tak?!
- Nie krzycz...
- Les, kurwa, tak czy nie?!
- Ja nie będę z tobą w ten
sposób...
- Jasne. Oczywiście. Pewnie
jestem za głupi, żeby to zrozumieć, w końcu to nie ja studiuję. Ja jestem
debilem, który potrafi tylko kopać piłkę.
- Ale co ty w ogóle...
- Nic już nie mów. Już
wystarczająco powiedziałaś - zakończył i po prostu wyszedł z mieszkania,
trzaskając drzwiami.
A Celeste dopiero wtedy się
rozpłakała.
__________
I taki płaczliwy rozdział mamy. Jakieś wrażenia, opinie?
Lepiej późno i marnie niż wcale, bo pustka tutaj jak w móżdżku szczurowiewiórki, a o ile tam jest to wytłumaczone faktami oczywistymi i wynikającymi z poziomu IQ, to tu nie ma żadnego uzasadnienia. I bardzo mi się nie podoba. Zresztą szczurowiewiórczemu światu alternatywnemu też wiszę komentarz. Więc może uwagi na temat intelektu gryzoni pozostawię na właściwe temu miejsce.
OdpowiedzUsuńTak, upływ czasu nic nie zmienia. Każdy mój komentarz do Twojej twórczości będzie miał jakiś sraftowaty podtekst. Przepraszam, ale to jest silniejsze ode mnie :D
A tak niezależnie od wiewiórek i ich futra. Te kontakty z dziećmi, a raczej i brak każą się trochę bardziej pochylić nad tym dziwnym związkiem, zawartym przypuszczalnie z chęci odegrania się na Les. Bo tak, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Ludzie wolą wymieniać niż naprawiać, więc 'i że Cię nie opuszczę aż do śmierci', przepoczwarza się w jakieś 'do pierwszego kryzysu'. Więc rozwody, rozstania i to wszystko raczej stanowi chleb powszedni. Trzeba rozstrzygnąć sprawę dzieci i one zwykle pozostają przy matce. Ale takie totalne ograniczenie kontaktów, wizyty tylko w jej obecności, uniemożliwianie brania ich na wakacje... Nie znam się na prawie, tym bardziej włoskim, ale to chyba nie są takie naturalne praktyki. W dodatku skoro sąd się do nich przychylił... To musiał mieć jakiś powód. Pozostaje tylko pytanie, czy on coś jeszcze w życiu nawywijał co można by pod takowy powód popodciągać, czy też po prostu ta była tak usilnie chce go zniszczyć. A czym można bardziej ukarać każdego normalnego rodzica, niż zniszczeniem jego relacji z dziećmi. Nikt nie lubi być drugim wyborem i nagrodą pocieszenia. Kobiety w sumie są na to szczególnie wyczulone. I w tym wszystkim szkoda tylko maluchów, które niczego nie rozumieją, chcąc jedynie być kochane i mieć wszystkich, którym ufają przy sobie.
‘Pewnych spraw nie dało się pogodzić?' Tylko właśnie jakich? Rodziny i kariery? Rodziny i tęsknoty za pierwszą miłością? Rozwodu/rozstania i dzieci? Mamy tu dużo wariantów. Choć raczej najprościej przyjąć opcje, że każdy z nich jest poprawny.
Nieszczęścia chodzą parami. A błędy całymi gromadami. Faktycznie najfajniej byłoby ich nie popełniać. Ale to nie na tym świecie. Ciekawe natomiast jest, że ni stąd ni z owąd pojawię się tu nagle nadzieja. 'W pewnym momencie nie było już ratunku. A przynajmniej tak mu się do tej pory wydawało'. Nie spodziewałam się tu nagle takiego akcentu pozytywnego spojrzenia na przód, po tak długiej litanii o zmarnowanym życiu. Ale w gruncie rzeczy takie przebłyski są niezwykle potrzebne. Jakby nie patrzeć nawet gdy przez dziesięć lat tylko się kaleczyliśmy to mamy przed sobą jeszcze z pięć razy tyle. Może wystarczająco dużo aby naprawić choć cząstkowo błędy. Aby pozostały blizny, zamiast ran. W końcu wszyscy pokrzywdzeni jeszcze żyją.
Uświadomił sobie, że ją kocha. Albo raczej przestał to wypierać. Bo kochać to jej raczej nigdy nie przestał. Gdyby tak było nie narobiłby tylu głupot dla wyrzucenia jej z serca. Sama by sobie z niego poszła. W każdym razie ciekawe jest stwierdzenie, że to było SPEKTAKULARNE. Wzięcie na pokaz ślubu z inną? Chyba to najbardziej przychodzi do głowy. I dla tak wrażliwej osoby, którą wydaje się Celeste, mogłoby stanowić przeszkodę nie do przejścia. Takie wieczne poczucie, że odebrała dzieciom ojca. Skoro matka tych dzieci jest aż tak zaborcza i mściwa to absolutnie nie pozwoliłaby im pojechać do tatusia i jego dziewczyny.
Domyślił się, że go unikała. W sumie to akurat wiemy od samego początku. Ale takie już uroki faceta. Na wszystko trzeba mu ponadprzeciętnie dużo czasu.
Jego ojciec chyba ugruntowuje teorię, że on tu zrobił coś więcej. Bo o ile patetyczne słowa jaką jest świnią w ustach bliskich Les, można było wyjaśnić tym, że zawsze wspieramy swoją rodzinę, naskakując na każdego kto ją skrzywdzi, nawet gdy nie ma w tym naprawdę niczyjej winy... To raczej jego rodzice powinni być bardziej po jego stronie. I go wybielać. A skoro tego nie robią, to naprawdę musi mieć dużo za uszami.
Plus jeszcze fakt, że mowa o moralnym aspekcie ich rozstania. Drogi się im rozeszły. To smutne. Bolesne. Rozczarowujące. Pewnie niesprawiedliwe. Ale czy niemoralne? Coraz mocniej trzymam się tezy, że czegoś nie wiemy.
UsuńCzy znowu potraktujesz ją tak samo? W punkt. I tu nawet już nie chodzi o te tajemnicze sprawy. Les po prostu nie nadaje się na kobietę sławnego człowieka. Nie jest dziewczyną chcącą spędzać dzień na wrzucaniu milion fot we wszystkich pozach na instagrama. Ma pracę, mieszkanie i normalne życie szarego śmiertelnika. W tym się odnajduje. To znaczy odnalazłaby się gdyby nie ta pieprzona, tłumiona potrzeba miłości.
No dobrze. To idziemy do ich domku. Boli gdy mamy obok siebie osoby, które żyją naszym idealnym życiem. Którym ułożył się plan, w jakim zawsze widzieliśmy siebie. I gdy to ktoś postronny to zwykle z zawiści nie darzymy go po prostu sympatią. Gorzej gdy tak jak tu, mowa o osobie najbliższej. Kochamy ją, a jednocześnie pytamy gdzie sprawiedliwość.
Les chyba mocno nienawidzi tej piłki. Robiąc z niej nie do końca słusznie całe źródło kłopotów. A tymczasem... Przecież zwykłym ludziom żyjącym banalną codziennością też nie zawsze wychodzi. Pięknie by było gdyby wystarczyło wyjść za hydraulika, aby mieć bezpieczne i szczęśliwe małżeństwo. Mogłaby rzucić Ediemu, żeby się przekwalifikował. A tu o szczęście trzeba walczyć każdego dnia. Co w sumie i tak nie daje pewności, bo zawsze może komuś cegła spaść na łeb.
'Chciała się w końcu dowiedzieć, co tam się tak naprawdę wydarzyło. I dlaczego. Miała nadzieję, że to nie było tak proste, jak jej się zawsze wydawało. Może wtedy mogłaby mu wybaczyć, przynajmniej częściowo. A także wybaczyć samej sobie, bo z tym również miała problem.’ – dobra, skoro ona przyznaje, że do końca nie wie co się stało, to mamy już ostateczne potwierdzenie, iż nie chodzi tylko o rozstanie i wyjazd do Europy. Tylko nie do końca wiem co miałaby wybaczać sobie samej. Kurde.
Wino i ukryty korkociąg <3 Pewnie to już mówiłam, ale uwielbiam takie detaliki wtrącone w akcję.
Końcówka była piękna. Ta ze łzami i kocham cię. A jednocześnie bardzo smutna. Bo mamy dwoje ludzi, niewątpliwie darzących się uczuciem. Ludzi bez wątpliwości z kim chcą być. Ludzi, których serca się aż do siebie rwą. Lecz jest między nimi bariera, widoczna na pierwszy rzut oka. Ciężka jak skała. Niezidentyfikowana, a wykluczająca szczęście.
Ta retrospekcja to raczej jeszcze nie jest rozstanie. To kłótnia. Impulsywna, gwałtowna kłótnia o jaką w pełnym emocji związku, w zasadzie nie jest trudno. Jasne możliwe, że on po prostu wyszedł, trzasnął drzwiami, po czym wrócił tylko po rzeczy i wyjechał. Ale to raczej zbyt mało skomplikowane, jak na tą historię.
No nic. Buziaczki i przełączam się niedługo w tryb wiewiorczy :D