11 października 2019

Epílogo

Everybody loves the things you do
From the way you talk
To the way you move
Everybody here is watching you
Cause you feel like home
You're like a dream come true
But if by chanse you're here alone
Can I have a moment
Before I go?
Cause I've been by myself all night long
Hoping you're someone I used to know

Złączone dłonie. Błyszczące oczy. Serca bijące w jednym rytmie. Wyznania szeptane drżącym głosem, jakby w obawie, że wypowiedziane głośno, prysną jak bańka mydlana i rozmienią się w nicość. Szczere uczucie. Pierwsze, młodzieńcze. Pełne słodyczy, tym większej, że w pełni odwzajemnione.
Myślał, że stracili to na zawsze. Ale uczucie pozostało. Wystawione na ciężką próbę przetrwało i dojrzało. I chociaż żałował straconego czasu, miał też za co być wdzięczny. Za swoich synów, za futbol, za masę pięknych i ciekawych doświadczeń.
Ale teraz nie chciałby już niczego innego.
Les siedziała na kanapie, wtulona w niego, z kieliszkiem wina w dłoni. Zapadał zmrok, a oni po prostu rozmawiali i snuli plany na przyszłość. Tak jak jedenaście lat temu, ale tym razem ostrożniej. Nie wybiegając zbyt daleko do przodu, szukając kompromisów i zakładając to, co możliwe do zrealizowania.
- Tak, myślę, że roczne albo dwuletnie wakacje ostatecznie aż tak bardzo nie będą mi przeszkadzać - uśmiechnęła się. - Zwiedzę sobie Paryż...
- I inne miasta...
- Jakie na przykład?
- Na przykład Londyn, Rzym, Wiedeń... Co tylko zechcesz.
Ustalili, że pogra w piłkę na najwyższym poziomie jeszcze rok lub dwa. Później albo zakończy przygodę ze sportem, albo wzmocni ligę urugwajską. Wiedział, że dzieci w jego kraju byłyby przeszczęśliwe, gdyby mogły przychodzić z rodzicami na jego mecze. Miał wielu fanów na całym świecie, ale ci z Urugwaju byli dla niego szczególnie ważni. A poza tym po prostu bardzo, bardzo chciał po zakończeniu kariery po prostu wrócić do domu.
- A Madryt?
- Też.
- A... Neapol?
Spojrzał głęboko w jej błękitne oczy i odpowiedział bardzo poważnie:
- Tak. Tym razem do Neapolu polecimy razem.
Celeste pokiwała głową, zupełnie spokojna.
- Dobrze. W takim razie zwiedzę sobie Europę. Przez rok albo dwa. Ale potem wracamy do Urugwaju.
- Tak - potwierdził. - Już na zawsze.

You look like a movie
You sound like a song
My God, this reminds me
Of when we were young

Przez tyle lat żyła w przekonaniu, że nie tak to miało wyglądać. Ale teraz... teraz pomyślała sobie, że może jednak tak. Że wszystko jest po coś. Że nie doceniłaby tego, co sobie wywalczyli, w takim stopniu jak gdyby otrzymali to podane na tacy. Bez bólu i komplikacji. Bez wysiłku.
- Edi, wyglądasz jak ostatni wieśniak w tym stroju - zaśmiała się, patrząc na niego z czułością. Dres, kapcie i jakaś stara kamizelka, chyba jego ojca. Nikt na tej podstawie nie zgadłby ile pieniędzy posiadał Edinson Cavani. I między innymi za to go kochała.
Ale on tylko uśmiechnął się i nie przestawał razem z Lucasem i Bautistą delikatnie poruszać kołyską stojącą w pobliżu kominka.
Czy kiedykolwiek przeszło jej przez myśl, że pozna dzieci Ediego? Nie. Dawno, dawno temu była pewna, że jego dzieci będą również jej, ale kiedy okazało się, że scenariusz uległ zmianie, uznała, że ich drogi rozeszły się raz na zawsze.
Wyszło inaczej.
Synowie Ediego polubili Celeste, a z zaciekawieniem i czułością powitali na świecie swoją nowiutką, malutką siostrę. Nie potrafili się na nią złościć nawet kiedy płakała, prezentując moc swoich płuc. A tę moc maleńka Nuria Cavani Martinez posiadała ogromną. Była ulubienicą tatusia, braci i dziadków. Ojciec Celeste zwiariował na jej punkcie i jej narodziny ostatecznie przełamały lody między nim a Edim. Nie było łatwo, bo raz zawiedzione zaufanie trudno odbudować, ale skoro Celeste dała Ediemu drugą szansę, jej ojciec też wreszcie odpuścił. Była mu za to nieprawdopodobnie wdzięczna.
Edi podszedł do kanapy i przykucnął, zaglądając Celeste w twarz.
- Kocham cię - powiedział i pocałował ją w czoło. A potem po prostu wrócił do dzieci.
Ciągle jej to powtarzał. Ciągle utwierdzał ją w tym, że tym razem naprawdę zrealizują swoje I żyli długo i szczęśliwie. Wierzyła mu. Od trzech lat codziennie właśnie to czuła. Była szczęśliwa.

And a part of me keeps holding on
Just in case it hasn't gone
I guess I still care
Do you still care?

__________

Przed opublikowaniem tego epilogu wróciłam sobie szybciutko do prologu i, krótko mówiąc, zgrywa mi się to. I właściwie tyle mam do powiedzenia na podsumowanie. Moje pisanie przechodzi teraz taki okres, w którym stworzenie ośmiu części tej historii zajęło mi niemal półtora roku. I mimo że kryzys jest potężny, ja uparcie brnę w tę zabawę. Chyba nie umiem bez tego żyć. Natomiast coraz mocniej zastanawiam się nad sensem publikowania. Komentarzy otrzymuję jak na lekarstwo (więc tym bardziej chcę tu zaznaczyć, że wszystkie je bardzo doceniam!), a tak naprawdę właśnie to stanowi główny sens publikowania. Te kilka słów, pierwsze wrażenie, opinie, przemyślenia. A może czasem tekst daj se siana. Bo może powinnam. Nie wiem. 
W każdym razie dziękuję Wam bardzo za każdą opinię - wyrażoną czy tu, czy na Wattpadzie, czy na Twitterze, czy jeszcze gdzie indziej. Przesyłam Wam milion buziaków!

5 komentarzy:

  1. Dej se siana jeśli myślisz nad zakończeniem kariery z opowiadaniami. Tak na prawdę to jestem tu od niedawna i w zasadzie to nie umiałam się przekonać do tego opowiadania bo siedzę w siatkówce. Nawet nie wiem jak Edi wygląda na prawdę. To wszystko mnie blokowało w kwestii bycia na bieżąco. Ale skoro trafiłam na epilog to znaczy że przebrnęłam wszystkie rozdziały. I nie żałuję. Była to niesamowita droga pełna uczuć. Za każdym razem miałam jakieś chwile refleksji. Standardowe pytanie: czy ja bym była w stanie dać komuś drugą szansę? Nie wiem tego do teraz.
    To piękna historia z której można wyciągnąć kilka lekcji. Chciałabym ci za nią podziękować. Niewiele piłkarskich opowiadań czytam, ale może to i lepiej bo wtedy nie wiem jak na prawdę wygląda główny bohater co pozwala mojej wyobraźni wykreować po swojemu. Dziękuję po prostu. Wstyd, że jednak nie pisałam pod rozdziałami na bieżąco.
    PS nie sprawdzam jak wygląda Edi, nie chcę rozczarować swojej wyobraźni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, dziękuję Ci bardzo za ten komentarz. Bardzo wiele dla mnie znaczy to, że zabrałaś się za opowiadanie o kimś, kogo nawet nie znasz i jednak dotrwałaś do końca. Co do siatkówki - waham się od pewnego czasu, czy nie opublikować pewnego tekstu, ale znów obawiam się, że nie byłoby zainteresowania. Jeszcze raz bardzo Ci dziękuję! <3

      Usuń
    2. Zainteresowanie będzie na pewno - przynajmniej z mojej strony. Z chęcią bym przeczytała ;)

      Usuń
    3. Bohatera wybrałam sobie nie najbardziej popularnego, więc nie mam pewności ;) ale jakby co - zapraszam. Polecam śledzić mojego twittera - jeśli wystartuję, to tam na pewno pojawi się informacja. A jeśli nie masz twittera, to po prostu mój profil na bloggerze / wattpadzie.

      Usuń
  2. No to jeszcze tu, jak już się tak rozkręciłam :P
    Przede wszystkim bardzo się cieszę, że postawiłaś na happy end. To chyba daje wiarę w tę bajkową miłość, której chwilę wcześniej zaprzeczałam u Marzenki :P Ale tutaj ona po prostu pasuje i nie wyobrażam sobie, żeby miało się to skończyć inaczej. Tym bardzie, że jedyną drogę na brak happy endu bym widziała w kolejnej ucieczce Celeste, a chyba bym ją za to zamordowała. Na szczęście Les nie uciekła tylko postanowiła dać temu wszystkiemu szansę. I może czekali na ten swój happy end zdecydowanie zbyt długo, krzywdząc po drodze samych siebie, siebie nawzajem oraz przypadkowe osoby, ale po części nie dziwię się, że te dziesięć lat wcześniej nie mieli tej odwagi oraz pewności, że musi im się udać, którą zyskali przez ten czas. Ok, jak pisałam pod ostatnim rozdziałem, mogli spróbować, mogli zrobić cokolwiek, co nie poraniłoby ich aż tak bardzo, ale byli bardzo młodzi i chyba najnormalniej w świecie sytuacja ich przerosła. Na szczęście los (któremu on nieco dopomógł już później) ponownie splótł ich ścieżki i dał szansę, żeby naprawili to, co wówczas zepsuli, a oni z tej szansy skorzystali, pozwalając aby te rany i złe rzeczy z przeszłości zamieniły się w cenne doświadczenie plus coś naprawdę dobrego (w postaci jego dzieci). No i na koniec ich wspólne maleństwo, jako dopełnienie tego szczęśliwego zakończenia, które tak bardzo im się należało. I jak to Les słusznie zauważa: wywalczyli je sobie (albo że pojadę jej nieco wredotą, on wywalczył :P) dzięki czemu umieli je bardziej docenić oraz wiedzieli, że nie warto go tracić, bo nie umieją bez siebie żyć.
    No i co ja mogę więcej powiedzieć? Po prostu dziękuję Ci za tę historię, za to że po upartym negowaniu bajkowej miłości u Manieczki tutaj mogłam się tym rodzajem miłości pozachwycać i uwierzyć, że jeśli dwóch ludzi jest sobie pisanych, to w końcu (nawet po dziesięciu latach) los odnajdzie dla nich sposób, żeby znów byli szczęśliwi. Celeste i Edi zdecydowanie na to szczęście zasłużyli, a raczej cieżko sobie na nie zapracowali. Popełniali po drodze wiele błędów, ale na szczęście (szczególnie on) potrafili się na nich uczyć.
    A na rosyjskich siatkarzy jak najbardziej czekam :D

    OdpowiedzUsuń