24 maja 2019

Cinco

Nie, nie wstydziła się tego, co wydarzyło się w ich domku. Owszem, spłakała się przeokropnie, przy żadnym innym człowieku na świecie nie pozwoliłaby sobie na tego typu zachowanie, ale przecież to był Edi. Jej Edi. Ciepły, kochany, płaczący razem z nią. 
Więc dlaczego uciekła do stolicy?
Właśnie dlatego. Bo znów zaczęła o nim myśleć w ten sposób. Bo przez chwilę słabości jakoś nagle przestało mieć znaczenie, że kiedyś tak ją skrzywdził. Czy nie tego chciała?
Bała się, że to tylko złudzenie spowodowane przeogromną tęsknotą. Że żal i złość powrócą, kiedy minie pierwsze zachłyśnięcie się jego obecnością. Że da mu złudną nadzieję, a za chwilę ogłosi, że jednak się wycofuje. Że odwołuje wszystko i definitywnie z nim kończy. Lepiej było sobie tego oszczędzić. Efekt był podobny, ale przynajmniej odrobinę mniej bolesny. Uciekła, zanim rozgrzebali swoją historię na nowo. 
Być może Edi będzie zdziwiony, rozczarowany czy nawet zdenerwowany. Być może nie będzie sobie zdawać sprawy, że w gruncie rzeczy wyświadczyła mu przysługę. Być może. Ale tym już nie wolno się jej przejmować. Musi zająć się swoim życiem, a o nim zapomnieć. Już raz się jej to jakoś udało. Owszem, wyjątkowo nieporadnie, ale przecież o tym nikt nie musiał wiedzieć. Jeszcze kilka dni wolnego, a później wróci do szkoły, zajmie się rekrutacją i innymi tego typu sprawami. Skupi się na pracy i znów wszystko będzie w porządku. Tak trzeba. Żeby nie zwariować. 
Po raz kolejny zignorowała dzwoniący telefon, dobrze wiedząc kto usiłuje się z nią skontaktować. Otworzyła lodówkę, bez większego zaskoczenia przyjęła fakt, że właściwie nie znajduje się w niej nic jadalnego i postanowiła pójść do sklepu. Wcale nie miała na to ochoty, najchętniej położyłaby się w łóżku i rozpłakała, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Nie tym razem. Chwyciła torebkę i ruszyła w stronę drzwi.
Telefon wyłączyła.

Uciekła. Innego słowa na określenie jej wyjazdu nie potrafił znaleźć. Po prostu spakowała walizki i pojechała do Montevideo, a dowiedział się o tym dopiero po kilku dniach od Natalii. Może gdyby próbował się z nią skontaktować jakoś wcześniej, zdążyłby ją zatrzymać albo chociaż z nią porozmawiać, ale wystąpiły nagłe i z rodzicielskiego punktu widzenia bardzo korzystne okoliczności. Maria zgodziła się, żeby dzieci przyleciały do Urugwaju na cały tydzień. Takiej okazji nie mógł nie wykorzystać, skierował więc wszystkie wysiłki i całą uwagę na ich wizytę. Łowili ryby, jeździli konno, chodzili na spacery i grali w piłkę. Robili to wszystko, o czym przez Skype'a można było tylko porozmawiać. Spędzili razem cudowny czas i tak naprawdę dopiero gdy pobyt chłopców w Salto dobiegał końca, Ediemu przyszło do głowy, żeby wreszcie zainteresować się tym, co dzieje się z Les. Bo od tej niespodziewanej chwili szczerości w ich domku nie dała znaku życia. Najpierw dzwonił, potem próbował ją odwiedzić, ale zderzył się ze ścianą w postaci ojca Celeste. I dopiero po wylocie dzieci zaczął bawić się w stalkera, dzięki czemu w końcu udało mu się spotkać Natalię. Prawdopodobnie wciąż jedyną, poza Les, osobę w tej rodzinie, która nie patrzyła na niego wilkiem. Nie dość, że podała mu adres Celeste, to jeszcze zdradziła w jakich godzinach najczęściej można ją złapać w domu i gdzie najbliżej można kupić kwiaty. Co prawda powiedział jedynie, że ma do Les ważną sprawę, ale najwyraźniej Natalia nie była pozbawiona tej mitycznej kobiecej intuicji.
Jednak teraz, stojąc pod drzwiami mieszkania z bukietem róż, niestrudzenie wciskając dzwonek, skłaniał się ku przekonaniu, że intuicje i przeczucia są zwykłym wymysłem, a jedyne, czemu można ufać, to odebrany telefon. Ale na taki cud wciąż się nie zanosiło.
Po kolejnych kilkunastu minutach naprzemiennego wciskania dzwonka, pukania do drzwi, spacerowania po klatce schodowej i wybierania numeru Les, czuł się zupełnie bezradny. Albo nie było jej w domu i wtedy mógłby czekać w nieskończoność na jej powrót, albo była i świadomie go ignorowała. Na jedno wychodziło. Usiadł na schodach, kwiaty położył obok. Posiedział tak kolejne kilka minut. Minęli go jacyś ludzie z zakupami. O mały włos podeptaliby mu te róże. Właściwie aż taka tragedia by się nie stała, bo powoli zaczynało im brakować wody. Czuł się mniej więcej tak samo jak one. Zmęczony i głodny.
I nagle stał się cud. Les wróciła do domu. Wchodząc po schodach, szukała w torebce klucza, więc zauważył ją wcześniej niż ona jego. Kiedy podniosła głowę, zatrzymała się w pół kroku i mocno zachwiała. Chwyciła się poręczy, przez cały czas nie odrywając od niego wzroku.
Edi wstał. Podniósł te nieszczęsne kwiatki.
- To dla ciebie - powiedział. - Trochę zwiędły, bo długo czekałem.
No, no, ależ on potrafił być romantyczny.
Ale Celeste nawet nie zwróciła uwagi na róże.
- Edi, Boże kochany - westchnęła po opanowaniu pierwszego szoku. - Lepiej wejdźmy do środka.
Przeszła obok niego, otworzyła kluczem drzwi i zaprosiła go do mieszkania. Przeszli do wysprzątanej kuchni i usiedli przy stole. Edi jeszcze raz spróbował z kwiatkami. Les przejęła bukiet bezwiednie i położyła go przed sobą. Znów nie zyskały dostępu do wody. Szanse na ich zmartwychwstanie malały z każdą chwilą.
Dlaczego on myślał o kwiatkach?
Bardzo proste. Skupienie uwagi na czymś innym niż to, co rzeczywiście było jego największym problemem, działało uspokajająco. Ale Les chyba nie znała tego sposobu. Znów się w niego wpatrywała. I wyglądała na zmartwioną.
- Dlaczego tu przyjechałeś? - zapytała.
- Uciekłaś.
Wreszcie spuściła wzrok. Wzięła głęboki oddech i pokiwała lekko głową.
- Tak - przyznała cicho.
- Czego się boisz?
Les wstała i podeszła do okna. Teraz nie mógł widzieć jej twarzy i prawdopodobnie o to jej chodziło.
- Nie chcę już nic komplikować. Tak jest lepiej.
- I myślisz, że ucieczka magicznie rozwiąże wszystkie problemy?
- Nic innego też ich nie rozwiąże. A tylko pogorszy sprawę.
- Les, proszę cię. Ja jestem facetem. Ty do mnie mów wprost.
Odwróciła się od okna i spojrzała na niego, uśmiechając się lekko.
- Dobrze, mówię wprost. Boję się, że wróci żal i pretensje, jakie miałam do ciebie przez ostatnie dziesięć lat. I że nie będę umiała z tobą być. Rozumiesz? Znowu będziemy przechodzić przez to samo.
Tak, teraz chyba rozumiał. Wstał i podszedł do niej.
- Tym razem to jest inna sytuacja - powiedział z przekonaniem, kładąc jej ręce na ramionach i patrząc głęboko w oczy. - Teraz jesteśmy dorośli.
- Wtedy też byliśmy do...
- Nie - przerwał jej. - Byliśmy dwudziestoletnimi dziećmi.
- Tak, to prawda - przyznała po chwili.
- A więc?
- Nie wiem - powiedziała. - Nie wiem. Boję się.
Westchnął. Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. Przylgnęła do niego ufnie. Stali tak chwilę, jakby próbując nawzajem się pocieszyć. A może dodać sobie odwagi. Odsunął się od niej nieco, chcąc dobrze się jej przyjrzeć. Te rysy twarzy, tak dobrze znane, a jednak jakby odkrywane na nowo. Patrzyli na siebie, patrzyli... i po prostu wiedzieli, jak musi się to skończyć. Pocałował ją delikatnie, jakby to był pierwszy raz. Bo i też w pewnym sensie był. Minęło dziesięć lat. Cała wieczność.
A potem sprawy potoczyły się same: ubrania sukcesywnie lądujące na podłodze, uderzenie w futrynę, kiedy próbowali jak najszybciej przejść z kuchni do sypialni, miękkie łóżko, przyspieszony oddech Celeste, jej włosy, jej biodra. Nie chcieli myśleć o przyszłości. Chcieli być tylko tu i teraz. Razem. Bo nie mieli już siły, a bardzo, bardzo potrzebowali ją znaleźć.

- I co teraz? - szepnęła, leżąc z głową na klatce piersiowej Ediego i słuchając bicia jego serca.
- Teraz? Teraz jest idealnie.
Za oknem było już szaro. Zapadał wieczór. Moment dnia, który zawsze budził w niej jakiś nieokreślony niepokój. Celeste próbowała pozbierać myśli, ale ani niebo, ani ten facet jej w tym nie pomagali.
- Edi - uśmiechnęła się. - Bądź poważny.
- Jestem. Najbardziej jak to tylko możliwe. Proszę cię, nie utrudniajmy sobie życia jeszcze bardziej. Ja kocham ciebie, a ty mnie. Tu nie ma się nad czym zastanawiać.
Chciałaby, żeby to było tak banalnie proste.
- A twoje dzieci?
- Poznają cię i też cię pokochają.
Jasne, na pewno. Kto by nie chciał mieć macochy.
- A twój klub?
- Odejdę po sezonie.
Podniosła się na łokciu i spojrzała mu w oczy.
- Ty chyba żartujesz.
- Nie. Odejdę i przyjadę tutaj. Myślę, że w Danubio znów chętnie mnie przyjmą. A jeśli nie - trudno.
Nie była to propozycja, którą mogłaby zaakceptować.
- Edi...
- Les. Raz to już przerabialiśmy.
- Ale nie możesz... - zaczęła, ale przerwał jej, zamykając usta pocałunkiem. Poczuła, jak znów się rozpływa.
- Nie mogę dłużej bez ciebie żyć. To przede wszystkim. A reszta... to dodatek - wzruszył ramionami.
Uśmiechnęła się lekko, patrząc na niego z bardzo, bardzo bliska. Musiała się nad tym wszystkim poważnie zastanowić. Ale nie w tym momencie. Edi skutecznie rozpraszał ją swoją obecnością, dotykiem, spojrzeniem.
- Obiecaj mi coś...
- O, nie, nie, nie - zaprotestowała gwałtownie. - Żadnych obietnic.
- Spokojnie - uśmiechnął się. - Nic na siłę. Spróbuj po prostu raz pomyśleć o sobie. Tak zupełnie egoistycznie postaw swoje szczęście na pierwszym miejscu. Nie myśl o tym, co dla mnie jest najlepsze. Myśl o tym, co może uszczęśliwić ciebie. Dobrze?
Wzięła głęboki wdech i odwróciła wzrok.
- Spróbuję - powiedziała szczerze. A potem na powrót przylgnęła do jego serca. Tam, gdzie było jej miejsce.

Maj 2007

Od kiedy Edi wyjechał do Włoch, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Wszystko poszło bardzo szybko. Zaledwie trzy tygodnie po tym jak powiadomił ją o ofercie, był już w Europie. Ale z jej życia zniknął jeszcze szybciej. Wyprowadził się do jakiegoś hostelu bez słowa wyjaśnienia. Wtedy jeszcze łudziła się, że w końcu się do niej odezwie. Ale tego nie zrobił. O wyjeździe dowiedziała się z gazety. Przepłakała wtedy całą noc.
Sytuacja stała się trudna także z tego prozaicznego względu, że teraz wszystkie opłaty spadały na nią. A przecież do tej pory nie pracowała. Edi powtarzał jej, że ma się uczyć i niczym nie przejmować, bo pieniądze za grę w klubie spokojnie im wystarczą. A teraz tak po prostu ją zostawił. Dała ogłoszenie o poszukiwaniu współlokatora, choć zupełnie nie wyobrażała sobie jak miałaby mieszkać z obcym człowiekiem, i zaczęła na gwałt starać się o jakąkolwiek pracę. Nie wyglądało to kolorowo.
Nie powinna mieć do niego pretensji, że wszystko spadło na jej głowę, bo przecież sama zdecydowała, że z nim nie pojedzie, ale... To wszystko stało się tak nagle. Nie miała nawet czasu, żeby się do tego jakoś przygotować. Gdyby chociaż rozstali się w zgodzie... Poczucie winy nie chciało jej opuścić. Wiedziała, że go zraniła i że on jej tego nie wybaczy. Była pewna, że przeżywa to wszystko jeszcze mocniej niż ona. Taki już był.
Weszła do domu, ściągnęła buty i przekręciła zamek w drzwiach. Usiadła zmęczona przy stole. Była już prawie północ. Nie miała nawet siły nic jeść, choć okropnie burczało jej w brzuchu. Bolały ją nogi, kręgosłup i dodatkowo dobijała świadomość, że następnego dnia powinna się pojawić na uczelni o ósmej rano. Tak się nie dało funkcjonować.
Okazało się, że praca kelnerki była absolutnie niewdzięcznym zajęciem. Niekoniecznie opłacalnym. No, może w wakacje, kiedy roiło się od turystów, ale na pewno nie teraz. Gdyby znalazła współlokatora, byłoby łatwiej, jednak z tymi cholernymi opłatami musiała sobie radzić już teraz. Na szczęście prawie w ogóle nie przebywała w mieszkaniu, więc ani nie zużywała zbyt wiele prądu, ani gazu, ani wody. I przy okazji prawie nic nie jadła. Schudła znacząco, choć wcale nie miała takiej ambicji. Po prostu nie miała czasu na śniadanie, w ramach obiadu wrzucała w siebie dosłownie cokolwiek, a zamiast jeść kolację, płakała. Ze zmęczenia, tęsknoty i bezsilności. Ot, dieta cud.
Teraz było podobnie. Nie potrafiła nad tym zapanować. Od ich rozstania minęło już prawie pół roku, ale Celeste ani trochę się nie pozbierała. Przed ludźmi udawała, że wszystko jest w porządku. Siedząc sama w ciemnym mieszkaniu - już nie musiała.
Wzięła do ręki telefon, żeby ustawić budzik i zobaczyła, że kilka godzin temu dostała sms od koleżanki ze szkoły. Z Salto. Otworzyła wiadomość i odczytała:
Wiedziałaś, że Edi zaręczył się z Marią Soledad?
Nie wiedziała.
__________

Co tu dużo mówić. Od ostatniego rozdziału minęły ponad dwa miesiące. Ale jako że to opowiadanie nie miało mieć dużo rozdziałów, to trzeba je przecież jakoś rozciągnąć w czasie XD