04 stycznia 2019

Cuatro

Siedział w Salto już ponad dwa tygodnie. Tęsknił za codziennym życiem tutaj, ale przecież nie to było przyczyną odwlekania wizyty we Włoszech. Gryzły go z tego powodu okropne wyrzuty sumienia. Miał poczucie, że zawodzi własne dzieci, że jeszcze chwila i zapomną jak on w ogóle wygląda. Już teraz był głównie tatusiem z telewizora, bo Maria nie była fanką ich zbyt częstych spotkań. Miał o to do niej pretensje, ale była nieugięta, a sąd przychylił się do jej wniosku. Dwie wizyty na miesiąc. Co najwyżej dwie, w praktyce wychodziła zazwyczaj jedna i to często pod nadzorem ich matki. Wizyty w Urugwaju też należały do rzadkości. Najczęściej rozmawiali przez Skype'a. Jak w ten sposób w ogóle zachować kontakt z dziećmi?
Po raz kolejny pomyślał o tym, że nie tak powinno wyglądać jego życie. Może nie można było mieć wszystkiego? Może pewnych spraw nie dało się pogodzić? A może po prostu nie dało się uniknąć błędów?
No właśnie. Błędów popełnił niestety bardzo wiele. A największym z nich wszystkich był ten pierwszy. Ten, który pociągnął za sobą następne. To było jak lawina. Zamiast się z niej wydobyć, zakopywał się coraz bardziej. W pewnym momencie nie było już ratunku.
A przynajmniej tak mu się do tej pory wydawało. Teraz... teraz sam nie wiedział, co ma myśleć, co robić.
Kochał Celeste. Przez tyle lat wmawiał sobie, że to już przeszłość, że nic ich nie łączy... Oszukiwał się. To była jedyna metoda na zagłuszenie bólu i nauczenie się życia bez niej. Udawało mu się to, dopóki znów jej nie zobaczył. Jakim cudem stało się to dopiero po tylu latach? Coraz bardziej przekonywał się do możliwości, że zwyczajnie go unikała. Nie było to takie trudne, zazwyczaj przylatywał w okolicy świąt, wakacji i oczywiście na przerwy reprezentacyjne. Mogła sobie po prostu zaznaczyć w kalendarzu terminy, kiedy na pewno unikać wizyt w domu - i równocześnie unikać jego.
Kochał ją... ale nie mogli być razem. Bo zawalił, bo ją skrzywdził, bo wciąż nie potrafiła mu wybaczyć. Za dużo złych wspomnień ich łączyło. Owszem, dobrych było tysiąc razy więcej, ale te przykre były bardziej... spektakularne. Nie do zapomnienia i być może nie do przebaczenia.
- Tato, jesteś zajęty? Możemy porozmawiać? - zapytał ojca, czytającego gazetę na tarasie. U stóp mężczyzny leżał Bingo, siedmioletni labrador. Spał smacznie i nic nie zakłócało jego życiowego spokoju. Edi niemalże mu zazdrościł.
- Co tam?
- Mam problem - zaczął, mocno skrępowany, ale już naprawdę nie wiedział, co robić.
- Siadaj. Jakaś nowa kobieta?
- Właściwie... - zajął miejsce przy drugim końcu stolika. - Właściwie wciąż ta sama.
- Że kto? Maria? Znowu nie możecie się dogadać w kwestii dzieci?
Edi westchnął. Ojciec nie ułatwiał sprawy.
- Ja w ogóle nie o tym... Chodzi o Celeste.
- Hmm... - tata upił łyk yerby. - Ciekawe.
To mu pomógł, naprawdę.
- Ona chyba nie chce mnie znać.
- No ja się jej nie dziwię, nie wiem jak ty.
O tak, właśnie tego mu było teraz potrzeba. Wywoływania poczucia winy przez osoby postronne.
- Możemy na chwilę zostawić w spokoju aspekt moralny naszego rozstania? - zapytał, zirytowany.
- Dobrze już, dobrze. Mów dalej.
- Chciałem się zapytać - Edi podjął po chwili - czy powinienem zostawić ją w spokoju, czy próbować...
- Próbować co?
Przygryzł wargę. Mimo wszystko niezręcznie mu się o tym rozmawiało z własnym ojcem.
- Przekonać ją, żeby dała mi jeszcze jedną szansę.
- A powinna ci ją dać? Czy znowu potraktujesz ją tak samo?
Bingo otworzył oczy i podniósł łeb. Chyba podzielał wątpliwości swojego właściciela. Edinson postanowił to zignorować.
- Tato, ja już nie mam dwudziestu lat.
Ojciec pokiwał głową.
- A czy ona kogoś przypadkiem nie ma? Co zrobisz? Powiesz zostaw go, bo ja cię kocham? To nie jest poważne, Edi.
Dziwne, ale o tym właściwie nie myślał. Z góry założył, że skoro na ślubie Natalii pojawiła się bez osoby towarzyszącej, na pewno nie miała żadnego faceta. A przecież to jeszcze o niczym nie świadczyło. Mógł być na przykład pracoholikiem i po prostu nie wyrwał się ze stolicy nawet na dwa dni. Czy coś w tym rodzaju. Trudno było uwierzyć, żeby tak wspaniała kobieta była sama. Chyba że z własnego wyboru, ale to również nie brzmiało przekonująco. Les od zawsze marzyła o założeniu rodziny. I choć on jej to marzenie zabrał w najobrzydliwszy możliwy sposób, mogła przecież zrealizować je z kimś innym. Nikt nie zasługiwał na to bardziej niż ona.

Po ślubie Natalia wyprowadziła się do Diego i Celeste musiała przyznać sama przed sobą, że była z takiego obrotu spraw zadowolona. Może nie świadczyło to o niej najlepiej. ale taka była prawda. Natalia tryskała radością, a Celeste po prostu nie mogła tej radości do końca dzielić. Owszem, cieszyła się jej szczęściem, ale brakowało jej własnego. I przez to miała wrażenie, że jest tylko tłem dla swojej siostry. Czuła się paskudnie z tą myślą, ale nie potrafiła jej od siebie odsunąć. Ciągle porównywała swoje życie z życiem Natalii, zastanawiała się dlaczego to nie do niej uśmiechnął się los. Nie mogła zrozumieć, czym siostra zasłużyła sobie na bezproblemową, szczęśliwą miłość. Przecież nie miała żadnego wpływu na to, że Diego postanowił kiedyś zostać hydraulikem, a nie na przykład piłkarzem.
Dlaczego Edi nie mógł być zwykłym, najzwyklejszym hydraulikiem? Albo tym cholernym rolnikiem, co przecież całkiem by go satysfakcjonowało? Ale nie, musiało się okazać, że niestety ma talent do piłki nożnej.
Starała się zachować spokój podczas rozmowy z nim na weselu Natalii, ale tak naprawdę Edi wzbudził w niej złudną nadzieję. To było najgorsze, co mógł jej w tym momencie zrobić - już od tylu lat próbowała się pogodzić z losem, a on w jednej chwili całe te wysiłki zmierzające do osiągnięcia spokojnej rezygnacji zupełnie zniweczył. Było to niedorzeczne, bo przecież nie czekała ich żadna wspólna przyszłość... ale serca po prostu nie dało się oszukać.
Celeste westchnęła i podciągnęła kolana pod brodę. Dzień był przyjemny, dosyć ciepły i słoneczny. Rozsunęła zamek bluzy, cały czas nie wypuszczając z dłoni telefonu. Była głupia, ale napisała do Ediego z prośbą o rozmowę. Po co? Chyba wreszcie dojrzała do tego, żeby pewne sprawy wyjaśnić. Chciała się w końcu dowiedzieć, co tam się tak naprawdę wydarzyło. I dlaczego. Miała nadzieję, że to nie było tak proste, jak jej się zawsze wydawało. Może wtedy mogłaby mu wybaczyć, przynajmniej częściowo. A także wybaczyć samej sobie, bo z tym również miała problem.
A może... może po prostu chciała go zobaczyć. To absolutnie nie było jakieś nowe pragnienie, towarzyszyło jej niemal zawsze, gdy przychodziła do ich domu w lesie. Za każdym razem bolało przeogromnie, a jednak nie rezygnowała z tych wizyt. Z tym miejscem łączył się ogrom wspomnień, a przecież wspomnienia były jedynym, co jej pozostało.
Telefon zawibrował, wyrywając ją z zamyślenia, aż prawie zrzuciła go na ziemię. Sms. Tak, Edi za chwilę przyjdzie, prosi, żeby na niego zaczekała.
Czekała więc, nie mając nic lepszego do roboty. Pozwoliła myślom odpłynąć, chyba aż za daleko. Efekt był taki, że gdy Edi wreszcie pojawił się na ścieżce, Celeste spłonęła rumieńcem, zadrżała i po raz drugi niemal wypuściła z rąk telefon.
Cavani szedł wyprostowany, jak zawsze energicznym, sprężystym krokiem. Po kontuzji odniesionej w trakcie Mundialu nie było już śladu, ale wciąż jeszcze nie powrócił do Europy. Celeste przeszło przez myśl, że może zatrzymał się w Salto z jakiegoś szczególnego powodu. A właściwie była tego pewna, sam przecież przyznał się na weselu Natalii, że coś powróciło.
Podszedł całkiem blisko  i dopiero wtedy zauważyła, że trzymał w ręce butelkę wina.
- Pomyślałem - powiedział, chwytając jej spojrzenie - że może się przydać.
Oboje dobrze pamiętali, że w kuchennej szafce, tej najbliżej okna, schowany był korkociąg. Celeste zwinęła go z domu dawno, dawno temu i często z niego korzystali. Kieliszki zdobył Edi. Oprócz tego koc i kilka innych drobiazgów. Niewiele potrzebowali do szczęścia.
- Wchodzimy do środka? - zapytała.
- Nie, zostańmy tutaj. Tu jest tak pięknie. Skoczę tylko po kieliszki.
Tu jest tak pięknie. Cały Edi. Jak on wytrzymywał w tym wielkim, zakorkowanym Paryżu, bez śpiewu ptaków w koronach drzew?
Och, naprawdę, powinna wziąć się w garść. Jeszcze chwila i zacznie mu współczuć. Zsunęła nogi z ławki z powrotem na ziemię i odetchnęła głęboko.
Edi wrócił po chwili z kieliszkami i odkorkowaną butelką.
- Wszystko na swoim miejscu - uśmiechnął się blado, podając jej szkło. Nalał wina i usiadł obok niej.
Tak, absolutnie wszystko było na swoim miejscu. Nawet oni. Na tej ławce, będącej nieodłączną częścią ich historii. Ale tylko na moment. I tylko pozornie.
Les czuła, że jej serce biło coraz szybciej. To było zupełnie bez sensu. Nigdy sobie nie poradzi z tą tęsknotą. Edi był jedynym, czego potrzebowała do szczęścia. Wszystko ją w nim pociągało, wszystko było znajome i kochane. Od czubka głowy, aż po koniuszki palców.
- Tym razem to ty chciałaś porozmawiać.
Przeszło jej przez myśl, że popełnia błąd. Ogromny błąd. Powinna się wycofać, póki nie było za późno.
- Chciałam... ale teraz nie jestem już tego pewna.
Edi nic nie odpowiedział. Upił tylko łyk wina. I tak sobie siedzieli w ciszy, niemal stykając się ramionami. Chłonęli wzrokiem piękno przyrody i Les pomyślała w pewnym momencie, że było to najmilsze, co jej się w ostatnim czasie przytrafiło. I że chciałaby umieć zatrzymać czas.
- Kocham cię.
Zaskoczył ją. Ale chyba bardziej tym, że w końcu przerwał ciszę, niż samą treścią swojej wypowiedzi. W gardle urosła jej ogromna gula, a w oczach zalśniły łzy.
- Wiem - szepnęła tylko.
Naprawdę wiedziała. I chyba dlatego nie potrafiła mu wybaczyć. Jak mógł tak ją kochać i tak okropnie skrzywdzić?
Mruganie przestało wystarczać do powstrzymania łez. Najpierw po jej policzkach zaczęły spływać pojedyncze słone krople, ale już po chwili Celeste rozpłakała się na dobre. Zdecydowanie zbyt wiele lat powstrzymywała łzy, udając przed ludźmi wokoło, że wszystko jest w porządku.
Nie potrafiła spojrzeć na Ediego. Bała się, że zobaczy w jego oczach... właśnie, co? Nie chciała wiedzieć, co przeżywał, bo nie radziła sobie nawet z własnymi emocjami. Kumulacji chyba by nie wytrzymała.
Płakała długo, coraz gwałtowniej. Dostała spazmów, tej przeklętej przypadłości, która towarzyszyła jej już w dzieciństwie. Nie miała żadnej chusteczki, musiała wycierać oczy i nos w rękawy, tracąc tym samym resztki godności. Nawet nie zarejestrowała, w którym momencie Edi zabrał od niej kieliszek. Głowa ją rozbolała, oczy zaczęły puchnąć, a ona wciąż nie mogła się uspokoić.
- Les, tak bardzo cię przepraszam.
Rozbeczała się jeszcze mocniej. 
- Ja... też... cię... prze... prze... - próbowała z siebie wydusić między kolejnymi drgawkami.
- Les, daj spokój. Oboje dobrze wiemy... czyja to wina - przerwał jej Edi i dopiero wtedy usłyszała w jego głosie, że on też płakał. Odważyła się na niego spojrzeć. Łkał po cichu, nie tak spektakularnie jak ona. Można by rzec, że po męsku.
Musieli przedstawiać razem żałosny obrazek. Doskonale symbolizujący to, co zrobili ze swoim życiem.

Styczeń 2007

Od kilku dni Edi zachowywał się jakoś dziwnie. Był ciągle zamyślony, a wręcz zmartwiony, ale kiedy dopytywała, czy coś się stało, zbywał ją kilkoma słowami. A jeszcze w sylwestra było tak wspaniale. Spędzili razem romantyczny wieczór, olewając wszystkie propozycje imprez u znajomych (głównie Ediego) i nic nie zapowiadało, żeby coś miało zakłócić tę idyllę. A teraz... teraz było dziwnie. Celeste była niemal pewna, że chłopak coś przed nią ukrywa. Pierwszy raz. Martwiła się o niego. Był bardzo wrażliwy. Zupełnie nie pasował do tego durnego świata piłkarzy. Co prawda umiejętności czysto piłkarskie posiadał zdecydowanie nieprzeciętne, ale poza boiskiem nie interesowały go imprezy i wyrzucanie pieniędzy w błoto. Nie słyszała o wielu tego typu piłkarzach.
- Edi - zaczęła, podnosząc głowę znad notatek, nad którymi ślęczała już od kilku godzin. - Od kiedy wróciłeś z treningu, siedzisz tu i cały czas wzdychasz. Powiesz mi wreszcie, co się dzieje czy dalej będziemy udawać, że wszystko w porządku?
Edi jakby się ocknął.
- Tak? Nawet nie wiedziałem.
- No właśnie. Jesteś tak nieprawdopodobnie zamyślony, że sam nie wiesz, co robisz.
- Okej - podniósł się z łóżka i usiadł przy stole naprzeciw Celeste. - Widzisz... Dobrze mi idzie w klubie.
- To chyba dobrze, nie? - zapytała ostrożnie.
- Tak. Na tyle dobrze, że dostałem ofertę. Z Włoch.
Zapadła cisza. Les wpatrywała się w Ediego, jakby czekała, że zaraz powie, że żartuje, ale on był zupełnie poważny. Mimo tego zapytała:
- Mówisz serio?
- Tak.
A potem zadała jeszcze jedno pytanie, choć właściwie tej odpowiedzi również była pewna.
- Chcesz się zdecydować na ten transfer?
- Przecież wiesz, że zawsze o tym marzyłem. To jest dla mnie niesamowita szansa.
- Wiem - powiedziała niemal bezgłośnie.
Zapadła cisza. Przez głowę przelatywało jej tysiące myśli i nie wiedziała, jak je zatrzymać i uporządkować. Pewnie spodziewała się tej informacji, ale jeszcze nie teraz. Za kilka lat. Albo chociaż za rok. Kiedy już trochę przyzwyczają się do samodzielnego życia. Kiedy naprawdę staną się dorośli, a nie tylko będą udawać, że radzą sobie z życiem. Z tymi zwykłymi codziennymi sprawami. Z zakupami, rachunkami, gotowaniem. Na razie samo to ją przerastało, więc jak miałaby sobie radzić z życiem w obcym kraju? Nie, to nie wchodziło w grę.
- Les - Edi wstał z krzesła, przykucnął przy niej i chwycił ją za rękę. - Polecisz ze mną, prawda?
To nie była prośba. W jego głosie słyszała prawdziwe błaganie. Błaganie, niepewność i strach.
Czuła, jakby ją zamurowało. Wprost nie mogła ruszyć ręką ani wydobyć z siebie głosu. W głowie miała totalny mętlik, ale wyłaniała się z niego jedna przewodnia myśl: to koniec.
Pokręciła głową.
- Les, nie poradzę sobie bez ciebie.
Wiedziała, że mówił szczerze. Naprawdę tak czuł. Kochał ją jak wariat.
- Nie mogę - spuściła wzrok.
- Les, proszę cię, zastanów się.
Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Łamała mu serce i nawet nie miała na tyle przyzwoitości, żeby na niego popatrzeć.
- Zastanawianie się niczego nie zmieni. Dopiero co przeprowadziliśmy się tutaj. Dopiero zaczynam się przyzwyczajać do studiowania, miałam niedługo szukać jakiejś pracy - tłumaczyła. - Edi... ja nie chcę stąd wyjeżdżać. Nie tak daleko. Już tutaj czuję się jakby dom był na drugim końcu świata. A co dopiero w Europie. Przecież ja nawet... nawet nie znam włoskiego! Co ja bym tam miała robić?
- Jesteś mądra, nauczysz się. Zresztą ja też nie znam, to naprawdę nie jest problem.
Znów pokręciła głową.
- Znalazłam tu znajomych, znalazłam tu sens... Rozumiesz? Mamy mnóstwo wspólnych marzeń, ale mamy też swoje osobne marzenia. Nie chcę być tylko dodatkiem do ciebie. Chcę mieć też własne życie. Powiedz, że rozumiesz, błagam.
Nie potrafiła ująć tego w odpowiednie słowa. Kochała go, chciała go wspierać, ale sama też chciała się realizować. Tak po prostu. Jak każdy człowiek.
Edi puścił jej rękę. Wstał i przyłożył dłonie do twarzy.
- O Boże.
Oddychał głęboko raz za razem, a oczy otwierały mu się coraz szerzej.
- Przepraszam - wyszeptała.
- Wiedziałem, że tak będzie. Dlatego bałem ci się cokolwiek powiedzieć.
Zabolało. Zabrzmiało tak, jakby nie była zdolna do choćby najmniejszych poświęceń.
- Jesteś niesprawiedliwy. Przyjechałam z tobą tutaj, mimo że miałam spore wątpliwości.
Pokiwał głową.
- Tak. Pokazałaś mi, jacy możemy być razem szczęśliwi, żeby mi to wszystko teraz zabrać.
- Jesteś niesprawiedliwy i dobrze o tym wiesz - powtórzyła powoli, starając się za wszelką cenę zachować spokój.
- Może - przyznał. - Ale ja... Boże, Les, ja nie mogę bez ciebie żyć.
Widziała, jak zadrżał mu podbródek, a w oczach zalśniły łzy. Czuła się podle. Czuła się tak podle jak jeszcze nigdy dotąd.
- Rozumiem, że... - podjął po chwili - to, żebym ja został tutaj... też nie ma sensu. Bo ja nie będę się tu rozwijał. Tak? Taka jest twoja logika?
- Edi, proszę cię...
- No powiedz! Tak?!
- Nie krzycz...
- Les, kurwa, tak czy nie?!
- Ja nie będę z tobą w ten sposób...
- Jasne. Oczywiście. Pewnie jestem za głupi, żeby to zrozumieć, w końcu to nie ja studiuję. Ja jestem debilem, który potrafi tylko kopać piłkę.
- Ale co ty w ogóle...
- Nic już nie mów. Już wystarczająco powiedziałaś - zakończył i po prostu wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami.
A Celeste dopiero wtedy się rozpłakała.
__________

I taki płaczliwy rozdział mamy. Jakieś wrażenia, opinie?