17 sierpnia 2018

Dos

Skąd ona się wzięła na tym lotnisku?
Okej, zdaje się, że faktycznie przeprowadziła się na stałe do Montevideo, przynajmniej takie strzępki informacji uzyskał przy okazji którejś wizyty w domu, ale jakim cudem wypatrzył ją wśród tylu ludzi? Przypadek. Absolutny przypadek.
Tylko że on nie wierzył w przypadki. A przynajmniej nie w to, że nic nie zmieniały. Zmieniały sporo, bo od trzech dni nie myślał o niczym innym jak o Celeste.
Postanowił, że zostanie w Salto trochę dłużej, choć początkowo miał zamiar po tygodniu polecieć do Włoch, odwiedzić dzieci. Ale złapała go jakaś nostalgia. Chęć powrotu do dzieciństwa.
Chyba się starzał.
Pierwszy dzień spędził praktycznie cały w kuchni, zjadając wszystko, co mama podstawiała mu pod nos, a następne dwa na rybach z ojcem. Tego potrzebował. Totalnego wyciszenia po tym miesięcznym szaleństwie. Pięknym i absolutnie wyjątkowym, którego nie chciałby się wyrzec za żadne skarby świata, ale równocześnie nieco wyczerpującym. Przede wszystkim psychicznie. Jego bracia i siostry obiecali wpaść do domu rodzinnego jeszcze w tym tygodniu i w ogóle miało być jak dawniej.
I może dlatego postanowił jednak odwiedzić to jedno jedyne takie miejsce na całym świecie. Zbierał się do tego od dziesięciu lat, ale zawsze wydawało mu się, że lepiej nie ruszać wspomnień. Zresztą dalej tak uważał, ale po tym jak zobaczył Celeste na lotnisku, nie mógł już dużej wytrzymać. 
Niewiele się zmieniło. Może leśna ścieżka zarosła trochę bardziej, a kamienny murek nieco się ukruszył, ale to było wciąż to samo magiczne miejsce. Aż coś go zabolało. Podszedł bliżej. Ławka przed domem, ta ławka, na której siedzieli, kiedy pierwszy raz się całowali, wciąż stała na swoim miejscu. Czas się tu zatrzymał. Edi westchnął i spojrzał w niebo.
I wtedy z domu wyszła Celeste.
Co było doskonałym dowodem na potwierdzenie tezy o wstrzymanym czasie.
Wcięło ich całkowicie. Oboje. Stali nieruchomo i wpatrywali się w siebie nawet nie mrugając.
- Co... ty tu... robisz? - wydusiła w końcu Celeste.
- Przyszedłem... tak po prostu - odpowiedział, bo nie miał zielonego pojęcia jak inaczej miałby jej to wytłumaczyć. 
- Nigdy nie przychodziłeś - powiedziała cicho. - To znaczy nigdy od kiedy... - urwała.
Zapadła cisza. Wciąż stali niemal na baczność naprzeciwko siebie. Celeste uciekała wzrokiem, ale Edinson nie mógł od niej oderwać oczu. Była taka piękna. Piękniejsza niż kiedyś. Wtedy była po prostu śliczną dziewczyną, teraz wspaniałą kobietą. 
- Usiądziemy? - zaproponował.
- Po co? - odpowiedziała niemal natychmiast. - Idę do domu.
- Odprowadzę cię.
- Nie trzeba. Edi, nie mamy już osiemnastu lat.
- Tak, wiem... Myślałem po prostu...
- Źle myślałeś. Przepraszam, spieszę się.
- Jasne. Rozumiem.
- Nic nie rozumiesz - powiedziała tylko i wyminęła go.
Jednak czas nie stanął w miejscu.

Zaskoczył ją totalnie. Przez te wszystkie lata przyjeżdżał do domu co najmniej kilka razy w roku, ale nigdy nie przychodził do ich domku. Jakby zapomniał. Albo jakby udawał, że zapomniał. W każdym razie wypadał bardzo przekonująco. Aż do teraz.
Choć w zasadzie... nie mogła mieć pewności. Od kiedy mieszkała w Montevideo, coraz rzadziej przyjeżdżała do domu. Zwłaszcza w wakacje dokładnie sprawdzała, kiedy startuje najpierw liga włoska, a od pewnego czasu francuska, żeby na pewno nie przyjechać do Salto w tym samym czasie, co Edi. Tylko w tym roku wyszło inaczej. Przez ten cholerny ślub. 
- Celeste, chodź wreszcie robić te paznokcie!
Oho, Natalia zaczynała się denerwować. Nic dziwnego. Szykował się totalny armagedon. Ale jak się zaprasza dwieście osób, w tym około trzydzieści ma zamiar przenocować w domu, a w zasadzie w stodole, w namiotach i u sąsiadów, to można złapać lekki stresik. Les też kiedyś marzyła o takim weselu. Dawno temu, kiedy była jeszcze młoda i głupia. Teraz na pewno nie porywałaby się na coś takiego. 
Jakie szczęście, że nie miała takich problemów.
- Już kończę, czekaj!
Umyła ostatnie dwa talerze, zakręciła kran i wytarła ręce. Zza okna dobiegały głosy dzieciaków grających na ulicy w piłkę. Westchnęła. Te kilkanaście lat temu Edi z kolegami też wieczorami popisywali się swoimi umiejętnościami, a ona z innymi dziewczynami wzdychały do tych niedorostków, którym wydawało się, że zawojują świat. Z tym, że akurat Edi naprawdę zawojował. Ale dla niej nie był to żaden powód do radości.
Weszła do salonu i usiadła na krześle naprzeciw Natalii.
- Który w końcu chcesz wzór?
Celeste miała ochotę machnąć ręką i powiedzieć wszystko jedno, ale zdążyła ugryźć się w język. 
- Ten granatowy. No wiesz, ze srebrnym dodatkiem.
- Wiedziałam, że go wybierzesz! Co ty masz z tym niebieskim?
- Nie wiem, czy zauważyłaś, ale będzie mi pasować do sukienki.
- No właśnie! - Natalia wycelowała w nią palcem. - Sukienka też jest niebieska.
- Granatowa, ty daltonistko.
- Okej, to wciąż odcień niebieskiego.
Les się poddała. Co miała powiedzieć? Lubiła ten kolor i już. Pasował do jej oczu, a Edi zawsze się nimi zachwycał.
Uch... Koniec. Musiała przestać o nim wreszcie myśleć.
- Dobrze, na następne wesele kupię sobie czerwoną sukienkę, zadowolona?
- Spokojnie, przecież cię nie atakuję, po prostu się zastanawiam. Daj te ręce.
Celeste usiadła wygodniej na krześle i wyciągnęła prawą dłoń.
- Cholera, to potrwa, mogłam sobie zrobić coś do picia.
- Nie narzekaj. Wytrzymasz. O! - przypomniała sobie Natalia. - Wiesz, kogo dziś spotkałam w sklepie?
- Boże, no przecież mogłaś spotkać każdego...
- Co ty dziś jesteś taka marudna? Spotkałam Cavaniego. Ej, nie ruszaj ręką!
Świetnie jej wyszło niemyślenie o nim.
- Tak? I co?
- Porozmawialiśmy chwilę. Pytał, co u ciebie słychać. 
Les odchrząknęła.
- Co mu powiedziałaś?
- Że dobrze ci się pracuje w stolicy, że teraz przyjechałaś do domu, bo będziesz świadkiem na moim ślubie. Takie tam. Pogratulował mi i jakoś tak wyszło, że go zaprosiłam...
- Nat!
- Oj, no co? Zawsze go lubiłam. Szkoda, że zerwaliście. Właściwie nie wiem, czy będzie go gdzie posadzić, ale najwyżej się dostawi jakieś krzesło. A może ktoś po prostu nie przyjedzie i po problemie.
- Natalia, opanuj się, ty zaprosiłaś już zdecydowanie za dużo gości.
- I co z tego? - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Ślub bierze się raz w życiu.
- W optymistycznej wersji.
- Co mi chcesz przez to powiedzieć? - Natalia wyglądała na urażoną. - Naprawdę aż tak cię boli, że jestem szczęśliwa?
- Nie, nie, przepraszam - Celeste pokręciła głową. - Naprawdę nie wiem, co we mnie dziś wstąpiło. Przepraszam. Masz rację - westchnęła. - Ślub bierze się raz w życiu, więc można zaszaleć. W każdej kwestii. Jedna osoba więcej to nie problem.
- Mam nadzieję, że naprawdę tak myślisz - Natalia rozpromieniła się nieco. - A nie tylko tak mówisz.
- Naprawdę. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa. Po prostu chyba trochę się tym wszystkim stresuję.
- Szczerze mówiąc - Natalia wzięła głęboki oddech - ja też się stresuję. Coraz bardziej.
Celeste spojrzała na nią poważnym wzrokiem.
- Zastanów się, co jest w tym wszystkim dla ciebie najważniejsze.
- Diego - rzuciła Natalia bez wahania.
- Prawidłowa odpowiedź - uśmiechnęła się Les. - Dlatego nie masz się czym stresować. Cała reszta to tylko dodatek do niego.

Zawsze lubił siostrę Celeste. Traktował ją oczywiście jak kompletnego dzieciaka, bo kiedy zaczął spotykać się z Les, Natalia miała dziesięć lat. Ale już wtedy wydawała mu się stosunkowo niedenerwująca, co raczej nie było regułą w przypadku dziesięciolatków. Faktycznie ucieszył się, kiedy spotkał ją w sklepie. Ta mała gaduła mogła mu udzielić jakichś informacji dotyczących życia Les. Kogo innego miałby o to pytać? Jej rodziców, którzy prawdopodobnie wciąż uważali, że zachował się jak ostatni drań? Natalia była wtedy za mała, by zrozumieć, co się wydarzyło, ale dzięki temu pozostała wolna od uprzedzeń. I wciąż rozmawiała z nim jak przed kilkunastu laty. Z tą nieznaczną nutą podziwu i dużą dawką sympatii. Bardzo go to cieszyło. Stanowiło ogromny kontrast wobec tego, co spotkało go wczoraj ze strony Celeste. 
Nigdy wcześniej nie była taka dumna. Domyślał się, co się za tym kryło. Zaskoczenie. Żal. Gniew. Poczucie krzywdy. Może tęsknota. Gorzka mieszanka. I to była jego wina. Może nie w pełni, ale w znacznej części.
Natalia zdradziła mu, że Les wciąż uczyła w szkole. Chociaż to jedno marzenie udało się jej spełnić. To przerażające, jak zupełnie nic nie wiedział o jej życiu. Jedenastoletnia wyrwa sprawiała, że była teraz dla niego niemalże obcą osobą. Dlaczego więc aż tak za nią tęsknił? Przecież wydawało mu się, że to już za nim. Że przestała go obchodzić. Tworzył kolejne nieudane związki, ale to, że ciągle mu nie wychodziło, nie miało już nic wspólnego z Les. Ich ścieżki rozeszły się dawno temu.
A jednak od momentu, kiedy Natalia zaprosiła go na swój ślub, czuł silną potrzebę, żeby z tego zaproszenia skorzystać. Zobaczyć się z Celeste. Porozmawiać. Wiedział, że nie powinien. Wiedział, że Les połączenie słów ślub i Cavani w jednym zdaniu mogło przyprawiać o odruch wymiotny. Wiedział o tym wszystkim aż za dobrze. A jednak nie mógł przegapić takiej okazji.
Być może gdyby przyszedł do niej do domu, poprosił o rozmowę, nie wyrzuciłaby go od razu. Ale narzucałby się. Mieli tam na pewno ogromne przedślubne zamieszanie.
A może raczej pokazałby, że mu zależy?
Bo tego, że mu zależy, był znów pewien.
I nieprawdopodobnie go to przerażało.

Lipiec 2005

Łańcuszek był piękny, srebrny, miał zawieszkę z błękitnym kamieniem i kosztował zdecydowanie więcej niż było na to stać Ediego. Nie zważał na to, Celeste zasługiwała na wszystko, co najlepsze. Zwłaszcza w swoje osiemnaste urodziny. Zapożyczył się u kilku kolegów i bez wahania wydał kwotę, za którą spokojnie mógłby sobie kupić ze dwie pary nowych butów do piłki. Zapakował pudełeczko w jakiś papier w kwiatki, namęczył się nad zawiązaniem kokardki, ale ostatecznie prezentowało się to chyba całkiem znośnie. 
Umówili się tam, gdzie zawsze. Złościła się, kiedy przychodził po nią do domu, bo jej tata zawsze się z niego podśmiechiwał. Nie jakoś złośliwie, po prostu pobłażliwie. A ona tego bardzo, bardzo nie lubiła. Spokojnie, jeszcze wszystkim udowodni, że na nią zasługuje.
Już na niego czekała. Jak zwykle. Była bardzo punktualna. Do tego stopnia, że zawsze wszędzie pojawiała się piętnaście minut przed czasem. Mówiła, że lubi tak posiedzieć, poczekać i pomyśleć. Wyglądała tak ślicznie, kiedy rozmarzona spoglądała w niebo i lekko się uśmiechała. Jakby była absolutnie szczęśliwa. A przecież życie tutaj nie było bajką. To tylko oni we dwoje tworzyli własną bajkę, która mogła mieć tylko jedno zakończenie: i żyli długo i szczęśliwie. Bez martwienia się o to, czy będzie w co się ubrać i co zjeść, z wyjściami do kina, ilekroć przyjdzie im na to ochota i z pięknym domem. Najlepiej z basenem.
Łatwo się marzy, kiedy ma się osiemnaście lat. 
Chciał podejść do Celeste niezauważony, ale oczywiście musiał nadepnąć na jakąś gałązkę. Całe szczęście, że z piłką przy nodze poruszał się zgrabniej. Uśmiechnęła się na jego widok, przygryzając dolną wargę.
- ¡Hola! Jak zawsze się spóźniłeś.
- Nieprawda! To ty jak zawsze jesteś za wcześnie.
- Tak? Udowodnij mi to.
Oczywiście żadne z nich nie było w stanie tego zrobić, bo żadne nie posiadało zegarka. Ale przecież nie o to chodziło. To właśnie te głupie rozmowy o niczym sprawiały, że tak lubił z nią spędzać czas. 
Uśmiechnął się i przykucnął przy niej.
- Wszystkiego najlepszego, moja dorosła dziewczyno - nachylił się i pocałował ją, po czym położył jej na kolanie pudełeczko.
- Co to jest? - zadała klasyczne pytanie.
- Otwórz, to się dowiesz - odpowiedział równie klasycznie.
Powoli, dokładnie rozwiązała supełek i odwinęła każde zagięcie papieru, a później otworzyła pudełeczko. I aż zachłysnęła się z zachwytu.
- Edi... To... to jest... To jest piękne. I na pewno okropnie drogie.
- E tam - machnął ręką. - Co ty wiesz o pieniądzach, przecież żadnych nie masz.
Roześmiała się.
- Ale ty jesteś głupi - pogłaskała go po policzku i szybko zamrugała kilka razy. - Gdzie ja to będę nosić?
- Na randki ze mną - uśmiechnął się.
- Te tutaj? 
- Na razie tutaj. A kiedyś w eleganckich restauracjach.
- Okej, niech ci będzie - pocałowała go. - Jesteś najwspanialszy, wiesz?
- Na takie podziękowania liczyłem.
- A gdybyśmy... - Celeste wzięła głębszy oddech, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. 
- Tak?
Uśmiechnęła się po raz kolejny i pocałowała go zachłannie. Przesunęła dłonie w stronę zamka jego jeansów. Wiedział, do czego dążyła. Musiał przyznać, że przeszło mu to przez myśl już nie raz, ale przecież nie zrobiłby nic, dopóki nie był pewien, że jest gotowa.
- Les - oderwał na chwilę usta od jej ust. - Na pewno?
- Tak myślę.
- A jeśli coś... nie wyjdzie tak jak powinno?
- Edi - spojrzała na niego z czułością. - Kocham cię najmocniej na świecie. Wszystko będzie idealnie.
Miała rację. Było idealnie. Bo z nią.
__________

I co sądzicie o tym rozdziale? Jakieś pomysły na to, dlaczego się rozstali?