27 września 2019

Seis

Wrócił do Europy, bo wyraźnie tego życzyła sobie Celeste. Rozpoczął sezon przygotowawczy i po prostu dał jej czas. Na poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie. Na przemyślenie różnych za i przeciw. Na decyzję.
Tylko czy to naprawdę działało w ten sposób? Czy znajdując więcej racjonalnych przeciw niż za dało się oszukać serce? Czy nie prowadziło to wyłącznie do poddania się w walce o choćby namiastkę szczęścia i osiągnięcia spokojnej rezygnacji? Czy takie życie miało jakikolwiek sens? Funkcjonowali tak przez ostatnie dziesięć lat i oboje mieli tego dość. Ale może rzeczywiście tak było bezpieczniej. Uśpić serce, zamiast fundować mu na zmianę euforię i dramaty. Tylko czy bezpieczniej znaczy lepiej?
Rozumiał Les. Rozumiał jej wahanie, nie chciał na nią naciskać. Bał się jednak, że zostawienie jej w spokoju wyglądało jak zrezygnowanie z walki o nią. Codziennie ledwo powstrzymywał się przed zadzwonieniem czy napisaniem do niej. Chciał pokazać, że mu na niej zależało, a równocześnie uszanować jej prośbę o czas do zastanowienia.
Nie był cierpliwy, oj, nie.
Dobrze, że za chwilę miało rozpocząć się tournee po Azji, później jeszcze kilka meczów towarzyskich w Europie. Potrzebował zająć czymś myśli, a nic nie robiło tego lepiej niż piłka nożna, skupienie na celu, może kilka imprez z kolegami w ramach integracji. Trudno byłoby mu w to uwierzyć jeszcze miesiąc temu, ale już wyjście do klubu w towarzystwie Neymara brzmiało lepiej niż siedzenie w pustym mieszkaniu i zamartwianie się. Przy odrobinie alkoholu nawet tego idiotę dało się znieść.
Edi nie był typem człowieka, który miał milion znajomych w świecie piłki, z którymi mógłby rozmawiać o wszystkim. Nie. Raczej zachowawczo podchodził do nowych znajomości, im był starszy, tym coraz mniej ich szukał. Być może sporo na tym tracił. Może właśnie stąd wynikały jego durne decyzje - z nikim ich nie konsultował, więc nie miał mu kto ich wybić z głowy. Tylko czasami prosił o opinię rodziców, ale i tak niekoniecznie brał ją później pod uwagę.
Był durny i uparty. O ile ta pierwsza cecha brzmiała zdecydowanie negatywnie, o tyle z tej drugiej dało się wykrzesać coś dobrego. Na przykład międzynarodowa kariera piłkarska bez wątpienia miała z tym coś wspólnego. Ale to by było w zasadzie na tyle.

Celeste obudziła się na długo przed tym zanim zadzwonił budzik. Ocknęła się z przyspieszonym oddechem i łzami zasychającymi na policzkach. Sufit. Ściany. Własna sypialnia.
Sen. To był tylko przeklęty sen.
Podniosła się do pozycji siedzącej i westchnęła głośno. Przyłożyła dłonie do twarzy i usiłowała uspokoić oddech. Nie chciała znów beczeć. I tak miała wrażenie, że od płaczu ciągle ma zapuchnięte oczy, a przecież, do cholery, nie działa się jej żadna krzywda. Jedyne co jej dolegało to chore serce. Złamane, zgniecione, poszarpane. Chyba już nie do odratowania.
Zmusiła się do wstania, umycia i ubrania się. Tylko kawa nie była przykrą koniecznością. Les usiadła przy kuchennym stole i zapatrzyła się w okno, trzymając w dłoniach gorący kubek. Znów wróciła do niej myśl o tym, co jej się śniło. A właściwie ta myśl po prostu cały czas nie chciała jej opuścić.
Nie wierzyła w prorocze sny. Chyba. Do tej pory nie zdarzało się jej w ogóle pamiętać co jej się śniło.
Ale teraz po prostu musiała zadzwonić do Ediego i upewnić się, że wszystko u niego w porządku.
Czuła się jak idiotka, bo przecież sama poprosiła go o święty spokój. A tymczasem była niemalże rozczarowana tym, że nie próbuje się z nią skontaktować, że nie bombarduje jej wyznaniami miłości, że po prostu czeka aż ona się do niego odezwie. Tak jak zresztą ustalili.
Minął miesiąc, zaczął się rok szkolny, rzuciła się w wir pracy i uporczywie odkładała na później myślenie o przyszłości. Świetnie wychodziło jej uciekanie.
Wybrała numer Ediego i po kilku sygnałach odetchnęła z ulgą, słysząc jego głos.
- Les?
- Tak. Cześć. Chciałam tylko zapytać... Wszystko u ciebie w porządku?
- Mhm. Tak. Skąd takie wątpliwości?
- Po prostu miałam głupi sen. Nieważne.
Nie chciała nawet mówić Ediemu, że jej durny mózg sprezentował jej wizję jego śmierci pod kołami samochodu.
- Rozumiem. Sny bywają niepokojące.
- Właśnie.
Cisza. Powinna się po prostu pożegnać i rozłączyć, ale chciała jeszcze słyszeć jego głos.
- Cieszę się, że zadzwoniłaś - powiedział wreszcie. - Nawet jeśli powód był raczej niezbyt miły.
- Tak... Co robisz?
- Jem śniadanie. I patrzę sobie na wieżę Eiffla.
- Pijesz yerbę?
- Jasne. A ty pewnie kawę?
- Tak - uśmiechnęła się.
Znów cisza.
- Les...
- Edi...
Zaczęli równocześnie i równocześnie urwali.
- Ty pierwsza.
- Właściwie chciałam się pożegnać. A ty?
- Ja? Zapytać czy... Może chciałabyś wpaść do Paryża? Na kilka dni?
- Nie wiem. Może. Pomyślę.
- W porządku.
Pożegnali się i rozłączyli. Celeste poczuła się równocześnie i lepiej, i gorzej, choć chyba nie byłaby w stanie wytłumaczyć dlaczego. Dopiła kawę i chwyciła torebkę. Znów nic nie zjadła. Jak na studiach, kiedy musiała uczyć się i pracować równocześnie, a przeplatała te aktywności płaczem po kątach. Teraz było nieco podobnie. Kilka lat w miarę ustabilizowanego i spokojnego życia szlag trafił.
Wyszła na klatkę i natknęła się prosto na sąsiada z piętra wyżej.
- Celeste, znów się spotykamy.
Tak, w ostatnim czasie rzeczywiście wpadali na siebie na tyle często, że zaczęła sobie zadawać pytanie czy Marcos przypadkiem nie nasłuchuje przy drzwiach kiedy ona wychodzi z mieszkania i wtedy szybko zbiega po schodach.
- Rzeczywiście. Ciekawy przypadek.
- A może to przeznaczenie?
Powstrzymała się od przewrócenia oczami i zamiast tego skupiła się na przekręceniu klucza w zamku.
- Może w tej sytuacji dasz się wreszcie namówić na kolację?
Czy ona przypadkiem nie dała mu kosza już dwa razy? Naprawdę był tak wytrwały?
- Marcos, nie obraź się - uśmiechnęła się przepraszająco. - To nic personalnego. Po prostu naprawdę nie mam ochoty na randki.
- Ale czy ja coś mówiłem o randce? To po prostu zwykłe spotkanie dwojga znajomych.
Spojrzała na niego wymownie i pokręciła głową.
- Jasne. Rozumiem - poddał się.
Marcos był przystojny, nawet bardzo, choć oczywiście w kwestii samej sylwetki nie miałby żadnego startu do Ediego. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Czy poza tym, że czuła się dowartościowana jako kobieta, bo taki facet się nią interesował, świetny wygląd miał jakiekolwiek plusy? Czuła, że była w nastroju na negowanie wszystkiego.
- Przepraszam.
- Daj spokój. Nie ma za co.
Zeszli po schodach i otworzył przed nią drzwi do klatki. Celeste miała naprawdę silne wrażenie, że gdyby jej serce nie było od dawna zajęte, bez sekundy zastanowienia dałaby się oczarować. Ujmowały ją proste rzeczy, które pokazywały, że facetowi zależy. Lubiła dostawać kwiaty i czasem usłyszeć jakiś komplement. Ale kiedy przychodziło co do czego okazywało się, że interesują ją one tylko z rąk i ust jednego mężczyzny. I że inni nie mają u niej szans.
Rozstali się z Marcosem przy przejściu dla pieszych. On poszedł w lewo, a ona zatrzymała się przed pasami. Czerwona Honda ustąpiła jej pierwszeństwa. Celeste ruszyła i wtedy zza samochodu wyjechał motocyklista. Les zdążyła zauważyć, że od szyby na jego kasku odbijały się promienie słońca. Ułamek sekundy później zapadła ciemność.

Czasem naprawdę przydawało się mieć kasy jak lodu. Na przykład w sytuacji kiedy potrzebował samolotu z Urugwaju do Montevideo dosłownie na już. Choć zdecydowanie wolałby go nie potrzebować. A już na pewno nie z takiego powodu.
Kiedy Natalia do niego zadzwoniła, akurat skończył się poranny trening. Powiedziała mu, że Celeste miała wypadek, a jemu zrobiło się ciemno przed oczami. Musiał usiąść, bo chyba by się przewrócił.
- Jest mocno potłuczona, ale wszystko powinno być w porządku. Mimo wszystko uznałam, że chciałbyś wiedzieć - zakończyła Natalia, a Edi po raz kolejny stwierdził, że siostra Celeste naprawdę obdarzała go sympatią niewspółmierną do tego na co zasługiwał.
Była też pierwszą osobą na którą natknął się, kiedy po kilku godzinach podróży dotarł do szpitala.
- I jak? - zapytał, nie bawiąc się w powitania.
- W porządku - uspokoiła go. - Czekam właśnie na rodziców, zaraz powinni dojechać.
A więc dotarcie do Montevideo z Europy trwało mniej więcej tyle co z Salto. Czasem odnosił wrażenie, że nie doceniał tego wszystkiego co miał dzięki byciu znanym piłkarzem.
- A ty jak znalazłaś się tutaj tak szybko?
- Miałam dziś przyjechać do Celeste. Byłam już w drodze, kiedy dostałam telefon ze szpitala.
- Serio?
- Serio. Niezły przypadek, nie?
Pokręcił głową ze zdumieniem. Wciąż nie wierzył w przypadki. Usiedli na kanapie przy recepcji. Edi westchnął i zapatrzył się w swoje dłonie.
- Czy... czy wasi rodzice... - nie wiedział jak sformułować pytanie. Miał pewne wątpliwości co do tego czy będą chcieli go widzieć koło łóżka swojej połamanej córki. Na podanie ręki nawet nie liczył.
Natalia przyglądała mu się uważnie.
- Ja nie wiem co się wtedy między wami wydarzyło - zaczęła powoli, jakby z namysłem. - Byłam zbyt mała, a Celeste nie należy do osób, które się zwierzają. Zauważyłam, że mój tata... ma na ciebie alergię... ale przecież możesz mu udowodnić, że się myli, nie?
- Myślisz?
- Myślę.
- A... mogłabyś mnie zaprowadzić do Les jeszcze zanim przyjadą wasi rodzice?
- Jasne. Chodź.
Natalia poprowadziła go długim korytarzem, skręcili w lewo, później jeszcze raz, weszli po schodach piętro wyżej i w końcu skręcili w prawo.
- Sala numer 113 - powiedziała Natalia i poinformowała go, że wraca czekać na rodziców.
Podszedł do trzecich drzwi po lewej stronie. Zatrzymał się w progu i zajrzał do środka. Celeste leżała w łóżku pod oknem. Chyba spała. Oprócz niej w sali były trzy inne pacjentki.
Wszedł do środka i aż ścisnęło mu się serce. Była podrapana i posiniaczona. Usiadł przy jej łóżku i delikatnie dotknął jej dłoni. Otworzyła oczy i spojrzała na niego zdziwiona. Była słaba i wyraźnie obolała.
- Edi? Co ty tu robisz? - zapytała cicho.
- Natalia do mnie zadzwoniła. Jak się czujesz?
- Średnio. Ale spokojnie. Zaliczyłam spotkanie z motocyklem a nie tirem. Mogło być gorzej.
Pokiwał głową, nie spuszczając z niej wzroku. Wydawała mu się teraz taka mała i krucha. Poczuł, że łzy napływają mu do oczu.
- Tak się bałem... - szepnął.
- Wiem... - ścisnęła lekko jego dłoń.
- Kocham cię.
- Wiem - powtórzyła.
- Les, proszę cię, daj mi szansę. Obiecuję, że tym razem cię nie zawiodę. Obiecuję.
Przymknęła oczy, ale nie rozluźniła uścisku dłoni. Z jej oczu, wzdłuż skroni, spłynęły dwie łzy.
Wtedy do sali weszli rodzice i siostra Celeste. Edi od razu poczuł, że został poddany niemej krytyce. Jednak momentalnie uwaga wszystkich skupiła się na Les. Dużo pytań, łez, poprawiania kołdry i poduszek, proponowania metod na złagodzenie bólu. Dopiero po chwili ojciec Celeste zwrócił się do Ediego:
- A ty co tu robisz?
Był szpakowatym mężczyzną pod sześćdziesiątkę, niewysokim, z lekką nadwagą i według słów Les bardzo miłym człowiekiem. A jednak teraz Edi niemal przestraszył się jego wrogiego tonu.
- Tato - cicho, acz z wyrzutem powiedziała jego starsza córka. - Przeleciał pół świata, zejdź z niego.
- Stać go.
Celeste aż się zachłysnęła.
- To nie ma najmniejszego znaczenia.
- Wiem co pan o mnie myśli. I wiem, że sobie zasłużyłem - przyznał Edi. - Przepraszam.
- Nie mnie przepraszaj.
Zacisnął zęby, żeby nie powiedzieć o kilka słów za dużo.
- Myślę, że powinniśmy dać Celeste trochę spokoju. Niech odpocznie - stwierdził w końcu. Jego propozycja spotkała się z aprobatą. Wszyscy zebrali swoje rzeczy i skierowali się w stronę wyjścia, uprzednio solennie zapewniając, że jeszcze przyjdą.
- Edi, zostań - usłyszał, podnosząc torbę. Zapadła niezręczna cisza, ale po chwili konsternacji rodzice Celeste i Natalia wreszcie wyszli na zewnątrz, głównie poprzez poganianie młodszej córki.
- Coś się stało? - zapytał, siadając koło łóżka.
- Nic. Po prostu chwyć mnie za rękę - szepnęła Les i przymknęła oczy. Po chwili zapadła w sen. Ani na moment nie wypuściła jego dłoni.

Lipiec 2013

Czy to możliwe, że mieszkał we Włoszech już od sześciu lat? Boże, jak ten czas nieprawdopodobnie pędził. Czy to możliwe, że na dzień dobry wziął ślub, po trzech latach zmienił klub, później urodziło mu się dwoje dzieci, a w międzyczasie wygrał jeszcze Copa America?
Niewątpliwie brzmiało to jak scenariusz bardzo szczęśliwego i udanego życia. Życia wprost usłanego różami. Prawdopodobnie bardzo wiele osób marzyło, żeby być na jego miejscu. Cóż, ludzie czasem sami nie wiedzą czego chcą. Edinson Cavani chyba również miał ten problem.
Mieszkanie w Paryżu było już wybrane, szczegóły umowy z klubem ustalone. Kontrakt miał zostać podpisany na dniach. Zapowiadał się na naprawdę wysoki, ale w gruncie rzeczy Ediemu było to dosyć obojętne. Po prostu chciał jak najszybciej wyjechać z Włoch. Tym bardziej, że ostatnia rozprawa rozwodowa odbyła się wczoraj. Sąd orzekł jego winę i było to zupełnie oczywiste, nawet nie łudził się, że może być inaczej. Tak, było mu wstyd i tak, mógł ten związek zakończyć jak cywilizowany człowiek. Więc cholera wie dlaczego zachował się jak ostatnia świnia.
Sam siebie nie poznawał. Nie lubił osoby, jaką się stał. Nie lubił decyzji, które podejmował. A jednak je podejmował. Bez jakiegokolwiek zastanowienia. I w ten sposób krzywdził właśnie kolejną kobietę.
Wcale nie planował zabierać ze sobą do Włoch Marii. Ot, nawinęła się, kiedy po kłótni z Les, a jeszcze przed wylotem, wrócił na krótki czas do Salto, żeby zabrać potrzebne rzeczy, pożegnać się z rodziną i tak dalej. Znali się jeszcze ze szkoły, ale raczej nie można było ich relacji nazwać zażyłą. Jakoś tak wyszło, że się z nią umówił, prawdopodobnie po to, żeby zrobić na złość Les. Potem jeszcze raz i jeszcze. Aż nagle, bez jakiegokolwiek racjonalnego uzasadnienia, zaproponował jej, żeby poleciała z nim do Włoch. A ona zgodziła się niemal bez sekundy zastanowienia.
Nie to co Les.
Niedługo później oświadczył się jej, bo przecież czemu nie, a ona znów bez mrugnięcia okiem przyjęła jego propozycję. Wydawało mu się, że takiej postawy oczekiwał od osoby, która miała mu towarzyszyć w życiu.
Maria nie była złą dziewczyną. Nie była wyrachowaną modliszką, która wykorzystała chwilę jego słabości. Nie. To raczej on użył jej jako nagrody pocieszenia. Nie mieli wielu wspólnych tematów, nie dzielili wielu zainteresowań. To ona zawsze wiernie stała u jego boku. Była sympatyczna, miła i... tak naprawdę go nudziła. Przekonał się o tym dość szybko, a jednak brnął w tę żenadę. Prawdziwie szczęśliwy poczuł się, gdy urodził się Bautista. Nauczył się go kąpać, przewijać, usypiać. Po pewnym czasie uświadomił sobie, że synek stał się jedynym, co łączyło go z Marią.
A jednak zaszła w ciążę drugi raz. Chciał chyba jakoś ratować to małżeństwo, bo choć Maria wciąż wydawała się zadowolona i szczęśliwa, to Edi czuł się jakby spadał w jakąś czarną, głęboką przepaść.
No. I spadł na samo dno.
W momencie, kiedy Maria była w drugiej ciąży, a on przespał się z jakąś Włoszką, na którą natknął się w klubie. Nawet jej nie znał. Nawet nie wiedział ile ma lat i czy na pewno jest pełnoletnia. Po prostu była atrakcyjna i bardzo nim zainteresowana, a on zachował się jak najbardziej prymitywny z prymitywnych samców.
Czuł odrazę do samego siebie, ale na początku nie powiedział o niczym Marii. Przyznał się dopiero po kilku miesiącach, kiedy urodziła już Lucasa. Bo po prostu nie mógł dłużej wytrzymać tego udawania, że wszystko jest w porządku, oszukiwania i Marii, i samego siebie.
Tak, wpadła w furię. Tak, rozpętała piekło. Nie, nie miał o to żadnych pretensji. Nie był takim hipokrytą. Wiedział, że sobie na to wszystko zasłużył. Wiedział, że bardzo ją skrzywdził. Czuł się podle, ale nie chciał nawet podejmować prób ratowania tego małżeństwa. Chciał to zakończyć i uciec gdzieś daleko.
I wtedy jak z nieba spadła oferta z PSG.
Wiedział, że Maria postara się o to, by ograniczyć do minimum jego kontakty z synami. Wiedział, że będzie za nimi okropnie tęsknić. Ale naprawdę, naprawdę nie mógł tego dłużej ciągnąć. Musiał zacząć nowe życie. Albo przynajmniej udawać, że je zaczyna. Bo kiedy się udaje, wiele osób można nabrać. Może nawet samego siebie.
__________

Powoli kończymy, moi drodzy.