Wrócił do Europy, bo wyraźnie
tego życzyła sobie Celeste. Rozpoczął sezon przygotowawczy i po prostu dał jej
czas. Na poukładanie sobie tego wszystkiego w głowie. Na przemyślenie różnych
za i przeciw. Na decyzję.
Tylko czy to naprawdę działało w
ten sposób? Czy znajdując więcej racjonalnych przeciw niż za dało
się oszukać serce? Czy nie prowadziło to wyłącznie do poddania się w walce o
choćby namiastkę szczęścia i osiągnięcia spokojnej rezygnacji? Czy takie życie
miało jakikolwiek sens? Funkcjonowali tak przez ostatnie dziesięć lat i oboje
mieli tego dość. Ale może rzeczywiście tak było bezpieczniej. Uśpić serce,
zamiast fundować mu na zmianę euforię i dramaty. Tylko czy bezpieczniej
znaczy lepiej?
Rozumiał Les. Rozumiał jej
wahanie, nie chciał na nią naciskać. Bał się jednak, że zostawienie jej w
spokoju wyglądało jak zrezygnowanie z walki o nią. Codziennie ledwo
powstrzymywał się przed zadzwonieniem czy napisaniem do niej. Chciał pokazać,
że mu na niej zależało, a równocześnie uszanować jej prośbę o czas do
zastanowienia.
Nie był cierpliwy, oj, nie.
Dobrze, że za chwilę miało
rozpocząć się tournee po Azji, później jeszcze kilka meczów towarzyskich w
Europie. Potrzebował zająć czymś myśli, a nic nie robiło tego lepiej niż piłka
nożna, skupienie na celu, może kilka imprez z kolegami w ramach integracji.
Trudno byłoby mu w to uwierzyć jeszcze miesiąc temu, ale już wyjście do klubu w
towarzystwie Neymara brzmiało lepiej niż siedzenie w pustym mieszkaniu i
zamartwianie się. Przy odrobinie alkoholu nawet tego idiotę dało się znieść.
Edi nie był typem człowieka,
który miał milion znajomych w świecie piłki, z którymi mógłby rozmawiać o
wszystkim. Nie. Raczej zachowawczo podchodził do nowych znajomości, im był
starszy, tym coraz mniej ich szukał. Być może sporo na tym tracił. Może właśnie
stąd wynikały jego durne decyzje - z nikim ich nie konsultował, więc nie miał
mu kto ich wybić z głowy. Tylko czasami prosił o opinię rodziców, ale i tak
niekoniecznie brał ją później pod uwagę.
Był durny i uparty. O ile ta
pierwsza cecha brzmiała zdecydowanie negatywnie, o tyle z tej drugiej dało się
wykrzesać coś dobrego. Na przykład międzynarodowa kariera piłkarska bez
wątpienia miała z tym coś wspólnego. Ale to by było w zasadzie na tyle.
Celeste obudziła się na długo
przed tym zanim zadzwonił budzik. Ocknęła się z przyspieszonym oddechem i łzami
zasychającymi na policzkach. Sufit. Ściany. Własna sypialnia.
Sen. To był tylko przeklęty sen.
Podniosła się do pozycji
siedzącej i westchnęła głośno. Przyłożyła dłonie do twarzy i usiłowała uspokoić
oddech. Nie chciała znów beczeć. I tak miała wrażenie, że od płaczu ciągle ma
zapuchnięte oczy, a przecież, do cholery, nie działa się jej żadna krzywda.
Jedyne co jej dolegało to chore serce. Złamane, zgniecione, poszarpane. Chyba
już nie do odratowania.
Zmusiła się do wstania, umycia i
ubrania się. Tylko kawa nie była przykrą koniecznością. Les usiadła przy
kuchennym stole i zapatrzyła się w okno, trzymając w dłoniach gorący kubek.
Znów wróciła do niej myśl o tym, co jej się śniło. A właściwie ta myśl po
prostu cały czas nie chciała jej opuścić.
Nie wierzyła w prorocze sny.
Chyba. Do tej pory nie zdarzało się jej w ogóle pamiętać co jej się śniło.
Ale teraz po prostu musiała zadzwonić
do Ediego i upewnić się, że wszystko u niego w porządku.
Czuła się jak idiotka, bo
przecież sama poprosiła go o święty spokój. A tymczasem była niemalże
rozczarowana tym, że nie próbuje się z nią skontaktować, że nie bombarduje jej
wyznaniami miłości, że po prostu czeka aż ona się do niego odezwie. Tak jak zresztą
ustalili.
Minął miesiąc, zaczął się rok
szkolny, rzuciła się w wir pracy i uporczywie odkładała na później myślenie o
przyszłości. Świetnie wychodziło jej uciekanie.
Wybrała numer Ediego i po kilku
sygnałach odetchnęła z ulgą, słysząc jego głos.
- Les?
- Tak. Cześć. Chciałam tylko
zapytać... Wszystko u ciebie w porządku?
- Mhm. Tak. Skąd takie
wątpliwości?
- Po prostu miałam głupi sen.
Nieważne.
Nie chciała nawet mówić Ediemu,
że jej durny mózg sprezentował jej wizję jego śmierci pod kołami samochodu.
- Rozumiem. Sny bywają
niepokojące.
- Właśnie.
Cisza. Powinna się po prostu
pożegnać i rozłączyć, ale chciała jeszcze słyszeć jego głos.
- Cieszę się, że zadzwoniłaś -
powiedział wreszcie. - Nawet jeśli powód był raczej niezbyt miły.
- Tak... Co robisz?
- Jem śniadanie. I patrzę sobie
na wieżę Eiffla.
- Pijesz yerbę?
- Jasne. A ty pewnie kawę?
- Tak - uśmiechnęła się.
Znów cisza.
- Les...
- Edi...
Zaczęli równocześnie i
równocześnie urwali.
- Ty pierwsza.
- Właściwie chciałam się
pożegnać. A ty?
- Ja? Zapytać czy... Może
chciałabyś wpaść do Paryża? Na kilka dni?
- Nie wiem. Może. Pomyślę.
- W porządku.
Pożegnali się i rozłączyli.
Celeste poczuła się równocześnie i lepiej, i gorzej, choć chyba nie byłaby w
stanie wytłumaczyć dlaczego. Dopiła kawę i chwyciła torebkę. Znów nic nie
zjadła. Jak na studiach, kiedy musiała uczyć się i pracować równocześnie, a
przeplatała te aktywności płaczem po kątach. Teraz było nieco podobnie. Kilka
lat w miarę ustabilizowanego i spokojnego życia szlag trafił.
Wyszła na klatkę i natknęła się
prosto na sąsiada z piętra wyżej.
- Celeste, znów się spotykamy.
Tak, w ostatnim czasie
rzeczywiście wpadali na siebie na tyle często, że zaczęła sobie zadawać pytanie
czy Marcos przypadkiem nie nasłuchuje przy drzwiach kiedy ona wychodzi z
mieszkania i wtedy szybko zbiega po schodach.
- Rzeczywiście. Ciekawy
przypadek.
- A może to przeznaczenie?
Powstrzymała się od przewrócenia
oczami i zamiast tego skupiła się na przekręceniu klucza w zamku.
- Może w tej sytuacji dasz się
wreszcie namówić na kolację?
Czy ona przypadkiem nie dała mu
kosza już dwa razy? Naprawdę był tak wytrwały?
- Marcos, nie obraź się -
uśmiechnęła się przepraszająco. - To nic personalnego. Po prostu naprawdę nie
mam ochoty na randki.
- Ale czy ja coś mówiłem o
randce? To po prostu zwykłe spotkanie dwojga znajomych.
Spojrzała na niego wymownie i
pokręciła głową.
- Jasne. Rozumiem - poddał się.
Marcos był przystojny, nawet
bardzo, choć oczywiście w kwestii samej sylwetki nie miałby żadnego startu do
Ediego. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Czy poza tym, że czuła się
dowartościowana jako kobieta, bo taki facet się nią interesował, świetny
wygląd miał jakiekolwiek plusy? Czuła, że była w nastroju na negowanie
wszystkiego.
- Przepraszam.
- Daj spokój. Nie ma za co.
Zeszli po schodach i otworzył
przed nią drzwi do klatki. Celeste miała naprawdę silne wrażenie, że gdyby jej
serce nie było od dawna zajęte, bez sekundy zastanowienia dałaby się oczarować.
Ujmowały ją proste rzeczy, które pokazywały, że facetowi zależy. Lubiła dostawać
kwiaty i czasem usłyszeć jakiś komplement. Ale kiedy przychodziło co do czego
okazywało się, że interesują ją one tylko z rąk i ust jednego mężczyzny. I że
inni nie mają u niej szans.
Rozstali się z Marcosem przy
przejściu dla pieszych. On poszedł w lewo, a ona zatrzymała się przed pasami.
Czerwona Honda ustąpiła jej pierwszeństwa. Celeste ruszyła i wtedy zza
samochodu wyjechał motocyklista. Les zdążyła zauważyć, że od szyby na jego
kasku odbijały się promienie słońca. Ułamek sekundy później zapadła ciemność.
Czasem naprawdę przydawało się
mieć kasy jak lodu. Na przykład w sytuacji kiedy potrzebował samolotu z
Urugwaju do Montevideo dosłownie na już. Choć zdecydowanie wolałby go nie
potrzebować. A już na pewno nie z takiego powodu.
Kiedy Natalia do niego
zadzwoniła, akurat skończył się poranny trening. Powiedziała mu, że Celeste
miała wypadek, a jemu zrobiło się ciemno przed oczami. Musiał usiąść, bo chyba
by się przewrócił.
- Jest mocno potłuczona, ale
wszystko powinno być w porządku. Mimo wszystko uznałam, że chciałbyś wiedzieć -
zakończyła Natalia, a Edi po raz kolejny stwierdził, że siostra Celeste
naprawdę obdarzała go sympatią niewspółmierną do tego na co zasługiwał.
Była też pierwszą osobą na którą
natknął się, kiedy po kilku godzinach podróży dotarł do szpitala.
- I jak? - zapytał, nie bawiąc
się w powitania.
- W porządku - uspokoiła go. -
Czekam właśnie na rodziców, zaraz powinni dojechać.
A więc dotarcie do Montevideo
z Europy trwało mniej więcej tyle co z Salto. Czasem odnosił wrażenie, że
nie doceniał tego wszystkiego co miał dzięki byciu znanym piłkarzem.
- A ty jak znalazłaś się tutaj
tak szybko?
- Miałam dziś przyjechać do
Celeste. Byłam już w drodze, kiedy dostałam telefon ze szpitala.
- Serio?
- Serio. Niezły przypadek, nie?
Pokręcił głową ze zdumieniem.
Wciąż nie wierzył w przypadki. Usiedli na kanapie przy recepcji. Edi westchnął
i zapatrzył się w swoje dłonie.
- Czy... czy wasi rodzice... -
nie wiedział jak sformułować pytanie. Miał pewne wątpliwości co do tego czy
będą chcieli go widzieć koło łóżka swojej połamanej córki. Na podanie ręki
nawet nie liczył.
Natalia przyglądała mu się
uważnie.
- Ja nie wiem co się wtedy między
wami wydarzyło - zaczęła powoli, jakby z namysłem. - Byłam zbyt mała, a Celeste
nie należy do osób, które się zwierzają. Zauważyłam, że mój tata... ma na
ciebie alergię... ale przecież możesz mu udowodnić, że się myli, nie?
- Myślisz?
- Myślę.
- A... mogłabyś mnie zaprowadzić
do Les jeszcze zanim przyjadą wasi rodzice?
- Jasne. Chodź.
Natalia poprowadziła go długim
korytarzem, skręcili w lewo, później jeszcze raz, weszli po schodach piętro
wyżej i w końcu skręcili w prawo.
- Sala numer 113 - powiedziała
Natalia i poinformowała go, że wraca czekać na rodziców.
Podszedł do trzecich drzwi po
lewej stronie. Zatrzymał się w progu i zajrzał do środka. Celeste leżała w
łóżku pod oknem. Chyba spała. Oprócz niej w sali były trzy inne pacjentki.
Wszedł do środka i aż ścisnęło mu
się serce. Była podrapana i posiniaczona. Usiadł przy jej łóżku i delikatnie
dotknął jej dłoni. Otworzyła oczy i spojrzała na niego zdziwiona. Była słaba i
wyraźnie obolała.
- Edi? Co ty tu robisz? -
zapytała cicho.
- Natalia do mnie zadzwoniła. Jak
się czujesz?
- Średnio. Ale spokojnie.
Zaliczyłam spotkanie z motocyklem a nie tirem. Mogło być gorzej.
Pokiwał głową, nie spuszczając z
niej wzroku. Wydawała mu się teraz taka mała i krucha. Poczuł, że łzy napływają
mu do oczu.
- Tak się bałem... - szepnął.
- Wiem... - ścisnęła lekko jego
dłoń.
- Kocham cię.
- Wiem - powtórzyła.
- Les, proszę cię, daj mi szansę.
Obiecuję, że tym razem cię nie zawiodę. Obiecuję.
Przymknęła oczy, ale nie
rozluźniła uścisku dłoni. Z jej oczu, wzdłuż skroni, spłynęły dwie łzy.
Wtedy do sali weszli rodzice i
siostra Celeste. Edi od razu poczuł, że został poddany niemej krytyce. Jednak
momentalnie uwaga wszystkich skupiła się na Les. Dużo pytań, łez, poprawiania
kołdry i poduszek, proponowania metod na złagodzenie bólu. Dopiero po chwili
ojciec Celeste zwrócił się do Ediego:
- A ty co tu robisz?
Był szpakowatym mężczyzną pod
sześćdziesiątkę, niewysokim, z lekką nadwagą i według słów Les bardzo miłym
człowiekiem. A jednak teraz Edi niemal przestraszył się jego wrogiego tonu.
- Tato - cicho, acz z wyrzutem
powiedziała jego starsza córka. - Przeleciał pół świata, zejdź z niego.
- Stać go.
Celeste aż się zachłysnęła.
- To nie ma najmniejszego
znaczenia.
- Wiem co pan o mnie myśli. I
wiem, że sobie zasłużyłem - przyznał Edi. - Przepraszam.
- Nie mnie przepraszaj.
Zacisnął zęby, żeby nie
powiedzieć o kilka słów za dużo.
- Myślę, że powinniśmy dać
Celeste trochę spokoju. Niech odpocznie - stwierdził w końcu. Jego propozycja
spotkała się z aprobatą. Wszyscy zebrali swoje rzeczy i skierowali się w stronę
wyjścia, uprzednio solennie zapewniając, że jeszcze przyjdą.
- Edi, zostań - usłyszał,
podnosząc torbę. Zapadła niezręczna cisza, ale po chwili konsternacji rodzice
Celeste i Natalia wreszcie wyszli na zewnątrz, głównie poprzez poganianie
młodszej córki.
- Coś się stało? - zapytał,
siadając koło łóżka.
- Nic. Po prostu chwyć mnie za rękę
- szepnęła Les i przymknęła oczy. Po chwili zapadła w sen. Ani na moment nie
wypuściła jego dłoni.
Lipiec 2013
Czy to możliwe, że mieszkał we
Włoszech już od sześciu lat? Boże, jak ten czas nieprawdopodobnie pędził. Czy
to możliwe, że na dzień dobry wziął ślub, po trzech latach zmienił klub,
później urodziło mu się dwoje dzieci, a w międzyczasie wygrał jeszcze Copa
America?
Niewątpliwie brzmiało to jak
scenariusz bardzo szczęśliwego i udanego życia. Życia wprost usłanego różami.
Prawdopodobnie bardzo wiele osób marzyło, żeby być na jego miejscu. Cóż, ludzie
czasem sami nie wiedzą czego chcą. Edinson Cavani chyba również miał ten
problem.
Mieszkanie w Paryżu było już
wybrane, szczegóły umowy z klubem ustalone. Kontrakt miał zostać podpisany na
dniach. Zapowiadał się na naprawdę wysoki, ale w gruncie rzeczy Ediemu było to
dosyć obojętne. Po prostu chciał jak najszybciej wyjechać z Włoch. Tym
bardziej, że ostatnia rozprawa rozwodowa odbyła się wczoraj. Sąd orzekł jego
winę i było to zupełnie oczywiste, nawet nie łudził się, że może być inaczej.
Tak, było mu wstyd i tak, mógł ten związek zakończyć jak cywilizowany człowiek.
Więc cholera wie dlaczego zachował się jak ostatnia świnia.
Sam siebie nie poznawał. Nie
lubił osoby, jaką się stał. Nie lubił decyzji, które podejmował. A jednak je
podejmował. Bez jakiegokolwiek zastanowienia. I w ten sposób krzywdził właśnie
kolejną kobietę.
Wcale nie planował zabierać ze
sobą do Włoch Marii. Ot, nawinęła się, kiedy po kłótni z Les, a jeszcze
przed wylotem, wrócił na krótki czas do Salto, żeby zabrać potrzebne rzeczy,
pożegnać się z rodziną i tak dalej. Znali się jeszcze ze szkoły, ale raczej nie
można było ich relacji nazwać zażyłą. Jakoś tak wyszło, że się z nią umówił,
prawdopodobnie po to, żeby zrobić na złość Les. Potem jeszcze raz i jeszcze. Aż
nagle, bez jakiegokolwiek racjonalnego uzasadnienia, zaproponował jej, żeby
poleciała z nim do Włoch. A ona zgodziła się niemal bez sekundy zastanowienia.
Nie to co Les.
Niedługo później oświadczył się
jej, bo przecież czemu nie, a ona znów bez mrugnięcia okiem przyjęła
jego propozycję. Wydawało mu się, że takiej postawy oczekiwał od osoby,
która miała mu towarzyszyć w życiu.
Maria nie była złą dziewczyną.
Nie była wyrachowaną modliszką, która wykorzystała chwilę jego słabości. Nie.
To raczej on użył jej jako nagrody pocieszenia. Nie mieli wielu wspólnych
tematów, nie dzielili wielu zainteresowań. To ona zawsze wiernie stała u jego
boku. Była sympatyczna, miła i... tak naprawdę go nudziła. Przekonał się o tym
dość szybko, a jednak brnął w tę żenadę. Prawdziwie szczęśliwy poczuł się, gdy
urodził się Bautista. Nauczył się go kąpać, przewijać, usypiać. Po pewnym
czasie uświadomił sobie, że synek stał się jedynym, co łączyło go z Marią.
A jednak zaszła w ciążę drugi
raz. Chciał chyba jakoś ratować to małżeństwo, bo choć Maria wciąż wydawała się
zadowolona i szczęśliwa, to Edi czuł się jakby spadał w jakąś czarną, głęboką
przepaść.
No. I spadł na samo dno.
W momencie, kiedy Maria była w
drugiej ciąży, a on przespał się z jakąś Włoszką, na którą natknął się w
klubie. Nawet jej nie znał. Nawet nie wiedział ile ma lat i czy na pewno jest
pełnoletnia. Po prostu była atrakcyjna i bardzo nim zainteresowana, a on
zachował się jak najbardziej prymitywny z prymitywnych samców.
Czuł odrazę do samego siebie, ale
na początku nie powiedział o niczym Marii. Przyznał się dopiero po kilku
miesiącach, kiedy urodziła już Lucasa. Bo po prostu nie mógł dłużej wytrzymać
tego udawania, że wszystko jest w porządku, oszukiwania i Marii, i samego
siebie.
Tak, wpadła w furię. Tak,
rozpętała piekło. Nie, nie miał o to żadnych pretensji. Nie był takim
hipokrytą. Wiedział, że sobie na to wszystko zasłużył. Wiedział, że bardzo ją
skrzywdził. Czuł się podle, ale nie chciał nawet podejmować prób ratowania tego
małżeństwa. Chciał to zakończyć i uciec gdzieś daleko.
I wtedy jak z nieba spadła oferta
z PSG.
Wiedział, że Maria postara się o
to, by ograniczyć do minimum jego kontakty z synami. Wiedział, że będzie za
nimi okropnie tęsknić. Ale naprawdę, naprawdę nie mógł tego dłużej ciągnąć.
Musiał zacząć nowe życie. Albo przynajmniej udawać, że je zaczyna. Bo kiedy się
udaje, wiele osób można nabrać. Może nawet samego siebie.
__________
Powoli kończymy, moi drodzy.